13 czerwca 2012

Seigyoku: XIV


I w końcu nadeszła ta chwila, kiedy Murasaki swoje nabyte umiejętności mogła wreszcie wykorzystać, nie robiąc sobie przy tym większej krzywdy. Zabiła pierwszego hollowa w swojej karierze shinigami.

To był bardzo chłodny poranek, zima już pukała do drzwi mieszkańców Karakury. Tak więc nie można było określić czy kolana Sayuri trzęsły się z zimna czy z podekscytowania - nie wykluczone też że ze strachu. Ale zrobiła to. Kiedy już nadszedł odpowiedni moment wszelkie wątpliwości zniknęły i pozostało to jedno, decydujące cięcie.

Nie była jednak sama. Hitsugaya obserwował wszystko z wystarczającej odległości, by dać Murasaki dość miejsca do popisu i jednocześnie by w każdym momencie mógł wkroczyć do pomocy. Wszystko poszło jak najlepiej i Kapitan nie mógł ukryć uśmiechu na widok cieszącej się jak dziecko dziewczyny. Jej radość właściwie przyćmiła fakt pokonania demona jednym cięciem, nie wysilając się zbytnio, ani nie wykorzystując specjalnej zdolności. Od tamtej pory Hitsugaya zabierał ją jednak regularnie na patrolowanie Karakury.


***

– Rangiku!

Przeraźliwe wołanie od drzwi. Dopiero wtedy Matsumoto poczuła jakąkolwiek energię. Naparła na nią i odebrała na chwilę oddech. Przeraziło ją to. Zerwała się na nogi i wybiegła do przedpokoju. Widok wbił ją w podłogę. Czerń szat i czerwień krwi zlała się ze sobą. Dwie postaci zbrukane krwią, ale tylko Murasaki trzymała się na nogach, podtrzymując bezwładne ciało kapitana. Na zalanej krwią twarzy para złotych oczu rozpaczliwie wołała o pomoc. Jego twarzy nie było widać, głowę miał spuszczoną w dół. Sterczały tylko białe pozlepiane krwią włosy.

– N-nie wiem, jak to się stało. To była sekunda. Nie wiedziałam, co robić, nie wiem gdzie mieszka Orihime – potok słów wypływał z ust Murasaki, tak ze Matsumoto ledwo mogła zrozumieć. – Rangiku, zrób coś. Błagam cię. RANGIKU ! – wrzasnęła przerażona, gdy porucznik nie zareagowała od razu. Mimo niskiego wzrostu ciało chłopaka ciążyło jej i w końcu powaliło na podłogę.

Dopiero wtedy Matsumoto zadziałała. Ułożyła kapitana na plecach, jednocześnie wyciągając swój telefon.

– Żyje – powiedziała Rangiku, jak tylko sprawdziła czy krew płynie w żyłach Hitsugayi. Po chwili dodała jednak: – Nie mogę dodzwonić się do Orihime…

Murasaki szumiało w uszach. Nie mogła się skupić na słowach Matsumoto. Chyba gdzieś się dodzwoniła, mówiła do słuchawki głośno i władczym tonem. Toushirou żył, choć wyglądał tak koszmarnie. Tyle krwi było dookoła, wszystko wyglądało jak z horroru.

– Sayuri, musisz mi powiedzieć, co się stało? Słyszysz mnie? Zaraz będzie tu Czwarta Dywizja, pomogą mu, ale musisz mi powiedzieć, co się wydarzyło!

Właśnie… Co się wydarzyło? Przecież wszystko szło dobrze. Nic nie mogło pójść źle…

– Prawie go miałam… – Murasaki w końcu odzyskała głos. – Hollowa. Nie trafiłam w maskę i cięcie padło na szyję. To była naprawdę głęboka rana… A on zaczął, nie wiem… to wyglądało jakby tworzyła się na nim skorupa. Eksplodował nim zdążyliśmy zareagować. Powaliło nas na ziemię, staliśmy za blisko. Rangiku, ja nie wiedziałam, że tak się stanie!

– Cii, spokojnie. – Matsumoto położyła jej ręce na ramionach. – Nie mogłaś wiedzieć, on też nie. Ale tobie nic nie jest? Nie jesteś ranna?

– Nnie… – zawahała się i zmarszczyła brwi. Nic jej nie było. Nic, prócz tego, że była ogłuszona. Rzeczywiście nie stała ramię w ramię z Toushirou, ale oboje na pewno byli w tej samej odległości od hollowa. Więc jak…?

Zanim zdążyła wysnuć jakiekolwiek przypuszczenia na głos, w głębi korytarza zajaśniał kształt tradycyjnych japońskich drzwi. Rozsunęły się bezszelestnie i do domu Murasaki wleciało kilkanaście kruczoczarnych motyli, a za nimi wybiegło tyle samo shinigami. Więc to musieli być uzdrowiciele z Czwartej Dywizji. Wyglądali jak shinigami, z którymi Murasaki miała dotychczas kontakt, mieli jedynie przy sobie białe torby. Pod rozkazem wysokiego blondyna szybko kilku z nich zajęło się nieprzytomnym kapitanem, a on sam wręczył starannie złożoną wiadomość Matsumoto. Jeden z pozostałych uzdrowicieli ukląkł przy Murasaki.

– Czy wszystko w porządku? – zapytał uprzejmym, ale zdecydowanym głosem. Uważnie zajrzał jej w oczy. Gdy sprawdził jej tętno poczuła łagodne ciepło rozchodzące się wzdłuż szyi. – Nie masz żadnych obrażeń – stwierdził, a Sayuri mogła przysiąc, że usłyszała w jego głośnie nutę zdziwienia. – Odczuwasz jakiś ból?

– Nie, może mam parę siniaków – odparła, zaglądając mężczyźnie przez ramię. – Ale czy z Toushirou będzie dobrze?

– Chciałaś powiedzieć: „Kapitanem Hitsugayą” – odparł oschle blondyn. – Ma wiele płytkich ran, stąd tyle krwi. Jest tak ogłuszony, że minie dobrych kilka godzin zanim się ocknie. Zabieramy go do Seireitei – zarządził swojemu oddziałowi.

– Ale jak to?

– Dostaliśmy rozkaz powrotu – powiedziała Matsumoto. W tym czasie ułożono kapitana na noszach i za chwilę znikł w oślepiającym świetle przejścia do Soul Society. Jedynie blondyn stał i nerwowo poprawił okulary na nosie. Nad jego głową latały dwa motyle.

– Porucznik Matsumoto.

Rangiku rzuciła mu tylko ostre spojrzenie i znów utkwiła swoje kryształowe oczy w Sayuri. Pomogła jej się podnieść na nogi.

– Nie podoba mi się to – rzekła cicho. – Ale muszę wykonać rozkaz. Obiecuję, że powiadomię cię, jak tylko się obudzi. Dasz sobie radę?

Dziewczyna kiwnęła tylko głową.

– Dziękuję, Sayuri. Uratowałaś go – powiedziała porucznik, zanim jako ostatnia zniknęła w przejściu.

Nastąpiła cisza.



Niedługo potem Murasaki klęczała w przedpokoju szorując podłogę z krwi Hitsugayi. To było jedyne zajęcie, na którym mogła się skupić. Jej szata schła już w łazience. Zadziwiające, że jako shinigami, a więc duszę oddzieloną od ciała, mogę normalnie dotykać przedmiotów zamiast przez nie przelatywać. To się mija z definicją…

Myśli krążyły jej po głowie jak chmara nieprzyjemnie bzyczących much, dziwiła się, że jeszcze nie mówi do siebie na głos. Westchnęła i wzrok jej spoczął na Mirahane, wspartym o futrynę wyjściowych drzwi.

Co się wtedy stało, do diabła. Dlaczego Toushirou wyszedł z tego niemal dziurawy jak ser, a ja z paroma siniakami? Nie zdążyliśmy uciec, to pewne. Żadne z nas się nawet nie poruszyło, oślepiło nas światło tego wybuchu… No właśnie, oślepiło ją. Czy coś się wtedy stało, dokładnie w tym momencie zanim upadła? Myśl, Murasaki, myśl! Nic nie widziałaś, ale czułaś, s ł y s z a ł a ś. Oprócz tego głuchego, był jeszcze jeden dźwięk.

Pacnęła się otwartą dłonią w czoło. Przypomniała sobie ten dźwięk trwający ułamki sekund. Bardzo przypominający pękające szkło. Coś musiało w ostatniej chwili ją zasłonić…

Zerwała się na równe nogi i pobiegła do łazienki. Tam przebrała się w już czyste shihakushō. Chwilę później zatrzasnęła za sobą drzwi wejściowe, trzymając w ręce Mirahane. Zimne powietrze uderzyło w nią orzeźwiającą falą, przywróciło sprawność umysłu. I choć nie było to to samo zimno, które odczuwali żywi ludzie, pomogło.

Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Uspokoiła i wyciszyła wszystkie zmysły oprócz tego jednego. Tego, który odpowiedzialny był za wyczuwanie reiatsu. Z wolna zaczęły napływać do niej różne rodzaje energii. Było ich zbyt dużo, więc próbowała pomóc sobie jakoś wyobraźnią. Zwierzęta odpadają, zwykli ludzie też. Pozostało tylko parę dość silnych reiatsu. Ale tamto było jak dotknięcie kilku cienkich żyłek. Na pewno gdzieś tu jesteś. Oczami wyobraźni przeczesywała uliczki, przeciskała się przez tłumy ludzi i w końcu znalazła ten słaby promyk w najmniej spodziewanym miejscu.



– Pamiętam cię.

Murasaki przystanęła na początku alejki, przy której znajdował się nagrobek jej matki. Wysoka postać w tym samym burym płaszczu, w którym widziała ją po raz pierwszy. Tym razem jednak mężczyzna od początku miał zrzucony kaptur.

– Widziałam cię bardzo dawno temu. Ty nie jesteś zwykłym człowiekiem.

– Zgadza się, jestem shinigami. Twoja matka również nim była  –  odparł spokojnie Hara.

Murasaki nie zdziwiło to wyznanie. Odkąd pierwszy raz poczuła reiatsu Masahiro, wiedziała, że nie jest kimś zwykłym, zatem i jej matka nie mogła nie wiedzieć kogo miała za przyjaciela. Brała pod uwagę to że sekret mężczyzny się wydał, albo to iż sama faktycznie była Boginią Śmierci. Jednak padło na to drugie. Coś przez chwilę przykuło myśli Murasaki.

– Była? A więc nie istniała możliwość, że jeśli jej ciało zginęło, to dusza przeżyła?

– Istotnie – przytaknął, lecz zrobił to tak kompletnie bezbarwnym głosem, że promyk nadziei nie miał nawet szans zakiełkować w Murasaki. To, co powiedział później tylko to potwierdziło. – Niestety zginęła dusza Miyoshi.

– Mama na pewno ot tak nie wyskoczyła z ciała. To nie był przypadek, że zginęła. Ktoś ją zamordował, prawda?

Hara utkwił w niej przeciągłe spojrzenie, lecz Murasaki nie potrafiła wyczytać nic z tych przenikliwych prawie czarnych oczu.

– Jesteś bardzo spostrzegawcza, Sayuri-sama. To bardzo przydatna cecha.

– Masz rację – splotła ramiona pod biustem. – Na przykład zauważyłam też dzisiaj, że nie bez powodu wyszłam cała z tej eksplozji. To ty postawiłeś barierę.

– Wiem do czego zmierzasz. Dlaczego tylko ciebie osłoniłem? Nie zdążyłem. To niedopuszczalne z mojej strony, jednak nie przewidziałem, że może coś takiego się wydarzyć. Oczywiście nie zostawiłbym ciebie i kapitana Hitsugayi, gdybym wiedział, że grozi wam śmiertelne niebezpieczeństwo. Młody kapitan jest bardzo silny, upewniłem się, że żyje. – Potem Hara zniżył głowę. – Proszę wybaczyć, ale nie mogłem nic więcej zrobić.

– Dobrze, wierzę ci – wypaliła natychmiast zmieszana dziewczyna. – Tylko nie kłaniaj się już więcej przede mną. To dziwne i nie rozumiem dlaczego tak robisz. Nie sądzę też, żebyś mi wytłumaczył…

Kąciki jego ust ledwie zauważalnie powędrowały ku górze, ale to wystarczyło, żeby jego twarz wydawała się bardziej przyjazna.

– To prawda. – Jego spojrzenie przeniosło się nagle ponad ramię Murasaki, co dostrzegła. Jednak równie szybko znów spojrzał jej w oczy. – Czas już na mnie, ale obiecuję, że wkrótce dowiesz się więcej.

Skinął jej krótko głową na pożegnanie i zniknął w mgnieniu oka, pozostawiając Murasaki po środku cmentarza w towarzystwie jakiejś staruszki, która i tak nie mogła jej zobaczyć.

Stała tak dobrą chwilę, mając kompletny mętlik w głowie, gdy nagle gdzieś w połach bluzy zadzwonił jej telefon. Wyciągnęła go więc i przyjrzała się maleńkiemu ekranowi, nie wyświetlał on jednak numeru dzwoniącego. Wzruszyła ramionami i odebrała.

– Tak?

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -