11 czerwca 2012

Seigyoku: III


– Kim ty jesteś, Ichigo?!

Pytanie jak ciężka chmura zawisło w powietrzu. Przez chwilę Kurosaki uśmiechał się głupkowato, ale napotykając miażdżące spojrzenie Murasaki, momentalnie spoważniał. Nie sądził, że przyjdzie mu usłyszeć to pytanie z ust złotookiej.

– Co ty mówisz? – rzucił luźno, choć w środku żołądek skurczył mu się nieprzyjemnie. Nie miał zamiaru wplątywać we wszystko Sayuri.

– Zastanów się co mówisz. „Stanę się silniejszy”, „Następnym razem cię ochronię”. Takie teksty już dawno wyszły z użycia. – Zlustrowała go uważnie wzrokiem. – Myślisz, że uwierzę, że schody cię tak załatwiły? – Tu na moment skierowała swój wzrok na Orihime.  –  Albo raczej was załatwiły? A ten wielki miecz, to czarne kimono. Nie mów, Ichigo, że to...

– Nie powinnaś się tym interesować – wtrącił ktoś o niskim, nieco chropowatym głosie.

Czuła jak włosy jej się jeżą na głowie, a płuca zgniatane są przez ogromną siłę. Odwróciła się gwałtownie i stanęła twarzą w twarz z właścicielem ów niskiego głosu. Białowłosy chłopak patrzył na nią groźnie swoimi niesamowicie przypominającymi ocean oczyma. Miała wrażenie jakby wszystkie jej wnętrzności skręcały się boleśnie. Za białowłosym, przyglądając się ciekawie, stała (z pewnością nie wyglądająca na licealistkę) kobieta, której kształty były naprawdę imponujące, a włosy bardziej rude niż blond łagodnymi falami opadały jej na ramiona i plecy. O następnych dwóch osobach Murasaki również nie mogła powiedzieć, że wyglądali na uczniów liceum; jeden był całkowicie łysy i uśmiechał się wręcz diabolicznie, a na ramiona miał zarzucony drewniany miecz. Drugi natomiast miał równiutko obcięte lśniące, ciemne włosy, spokojne, fiołkowe oczy, i co najdziwniejsze, po dwa kolorowe piórka przyczepione do prawej brwi i rzęs prawego oka. Ostatni z paczki też wyróżniał się na swój sposób: był najwyższy z nich wszystkich, jego czerwone włosy spięte były w koński ogon, a większość ciała pokrywały tatuaże. Kurosaki z pewnością miał ciekawe towarzystwo.

– Przykro mi, że przez te niezwykłe rzeczy cierpię – wycedziła, starając się jak najbardziej zachować trzeźwość umysłu.

Mina białowłosego pozostała niewzruszona, lecz ona mogłaby przysiąc, że ujrzała w jego oczach błysk zainteresowania, który jednak szybko zniknął.

– Co to za pogaduchy – warknął pewien nauczyciel, przechodzący obok. Zatrzymał się na chwilę i łypał na nich groźnie swoimi małymi, świńskimi oczkami. – Macie jakiś problem? Z powrotem do klasy. Jazda, na lekcję, ale to już!

– Idziemy – oznajmił oschle białowłosy i wyminął Sayuri. Za nim posłusznie ruszyła reszta. Murasaki pozostała na szarym końcu i tylko raz spojrzała gniewnie na nauczyciela zanim odwróciła się na pięcie i odeszła. 

*

Wparowała tylko na moment do klasy, by zabrać swoje rzeczy, po czym opuściła salę, nie zaszczycając nikogo ani wytłumaczeniem, ani spojrzeniem. W tym momencie nie obchodziła ją szkoła. Zdawała sobie doskonale sprawę, że będą dzwonić do domu, by dowiedzieć się, dlaczego Murasaki uciekła z lekcji. Chciała opuścić to miejsce jak najszybciej. Były tylko tajemnice i tajemnice... Nienawidziła tajemnic, a tutaj na pewno się coś ukrywa. Nagle zdała sobie sprawę, że ktoś ją woła, a musiał to robić już dość długo, bo właśnie miała opuścić szkolny budynek. Znieruchomiała z ręką na klamce i odwróciła powoli głowę. Arisawa Tatsuki właśnie zbiegła ze schodów i kiedy do niej dotarła, minę miała zdziwioną.

– Hej, nic ci nie jest?

– Źle się czuję – odparła szczerze Murasaki. – Chcę iść do domu.

– Rozumiem.  –  Zamilkła na chwilę. Złotooka spojrzała na nią pytająco, domyślając się, że ma jej zupełnie co innego do powiedzenia. Arisawa ocknęła się i potrząsnęła głową. – Słuchaj, jutro mamy międzyszkolny mecz siatkówki, a widziałam jak grałaś wczoraj. Świetnie ci szło, tylko ten wypadek z nogą... Ale to nic. Brakuje nam w drużynie zawodnika, to co, wchodzisz w to?

– Hę? – Sayuri wytrzeszczyła oczy. Zaniemówiła ze zdziwienia. Już nikt dawno nie prosił ją o coś takiego. – Cóż... no...

– Świetnie! – krzyknęła Tatsuki, najwyraźniej sądząc, że ten bełkot miał oznaczać zgodę. – Bądź jutro w południe na hali, tu w szkole. A, i posmaruj czymś nogę, żeby cię nie bolała. No i prześpij się jak wrócisz do domu, naprawdę marnie wyglądasz, a nie możemy jutro przegrać! – Wyrzuciwszy z siebie ten potok słów, pożegnała się i pognała z powrotem na lekcję.


*

Idąc do domu miała dziwne uczucie. Coś wisiało w powietrzu. Coś niedobrego. Jednak w głowie plątało jej się zbyt wiele myśli, by przejmować się dodatkowo ciężką atmosferą. Wyciągnęła ze skrzynki na listy kilka kopert i od razu w oczy rzuciły jej się grube, ale starannie napisane znaki. Poczuła iskierkę tęsknoty do właściciela owego pisma, pewien spokój rozlał się po jej ciele. Ale tylko na moment. Ten spokój zniknął tak szybko jak się pojawił, gdy spojrzała na frontowe drzwi domu. Otwarte drzwi.

Serce zabiło jej mocniej. Nie mogło być nikogo w domu. Mama w chwili obecnej znajdowała się w Hiszpanii, tata kursował gdzieś po Japonii. Do ich powrotu pozostało jeszcze kilka dni. Przestraszyła się. Naprawdę się przestraszyła. Ktoś włamał się do jej domu. Ale czy włamywacz zostawiłby otwarte drzwi, siedząc w środku? Z nadzieją, że nikogo nie ma, weszła do środka. Kroki stawiała jednak lekko i cichutko. Ręka jej zadrżała, więc zacisnęła ją w pięść.

Coś dziwnego wisi w powietrzu.

Szelest.

Zatrzymała się akurat, gdy przechodziła obok wejścia do salonu. Obróciła się powoli. Serce podeszło jej do gardła. Wysoka postać odziana w brązowy płaszcz stała na wprost niej. Była zbyt przerażona by myśleć o bólu, o ruszeniu się. A później już wszystko działo się bardzo szybko. Nagłe wystartowanie zakapturzonej postaci. Jej ruch pod płaszczem. Okropne szczypane prawego nadgarstka. Tępy ból rozchodzący się po ciele, gdy z impetem uderzyła o ścianę. Upadek na podłogę i wreszcie...

Jej powieki opadły.

*

Westchnął przeciągle. Blond grzywka opadła mu łagodnie na oczy, gdy je przymknął. Wciągnął powietrze do płuc, wdychając zapach powoli zbliżającej się nocy. Wciąż było tak spokojnie. Nikt niczego się nie spodziewał. Głupi ludzie nie zdawali sobie sprawy ze zbliżającego się niebezpieczeństwa.

Otworzył oczy. Powoli sunął wzrokiem po przygotowującym się do zaśnięcia mieście. Stojąc na tym wysokim wieżowcu był pewien, że w dole, na którymś dachu, pojawiła się na ułamek sekundy zakapturzona postać.

Przyjemnie chłodny podmuch wiatru rozwiał jego długie włosy, poruszył nieskazitelnie białe ubranie. Kąciki ust uniosły się leciutko. Położył smukłą dłoń na rękojeści spoczywającego u boku miecza.

A było tak spokojnie...

*

Słowa rozchodziły się echem w jej głowie. Na początku niesamowicie głośno, aż nie mogła nic zrozumieć, w końcu ciszej, ale nikły gdzieś daleko. Dlaczego czuła coś twardego pod plecami? Dlaczego tak okropnie wszystko ją bolało? Czy ktoś właśnie wypowiedział jej imię?

– Sayuri...

Drgnęła lekko i z trudem podniosła powieki. Para wielkich, szarych oczu wpatrywała się w nią z niepokojem.

– Orihime.

Rudowłosa ucieszyła się.

– Tak się cieszę – zawołała radośnie. – Rangiku-san, nic jej nie jest!

Gdy wreszcie Inoue zeszła jej sprzed widoku i pomogła usiąść, zauważyła, że znajduje się w przedpokoju. Na dworze musiało być już ciemno, bo lampy w domu rzucały na wszystko ciepły, złoty blask. Otępiałym wzrokiem spojrzała na zbliżającą się do niej z kuchni kobietę. Tą samą, która była w szkole z białowłosym. Przyklękła obok niej i uśmiechnęła się.

– W porządku? – Głos miała łagodny, a za razem stanowczy.

– Wszystko mnie boli – jęknęła Murasaki, podnosząc się na równe nogi.

– Co tu się stało, Murasaki-san? – spytała Orihime, patrząc na zrujnowany salon.

– Ktoś się tu włamał. – Zmarszczyła czoło. – A potem...

Zakapturzona postać... Uderzenie w ścianę...

– Murasaki...

Odwróciła się w stronę otwartych drzwi wejściowych. Widziała za nimi ulicę, skrzącą się od jasnej mgiełki. Chłód opanował wszystko dookoła, słupy lodu były niemal wszędzie. Ubrana na czarno postać Rangiku błyskawicznie wybiegła z domu i zniknęła za furtką.

Nie wiedziała dlaczego również wybiegła - albo starała się wybiec - na pokrytą lodem ulicę, słyszała jednak, że Orihime ruszyła za nią, krzycząc coś. Nie słyszała co. Nagle stanęła za plecami ubranego na biało mężczyzny. 

Jakież było jej zdziwienie, gdy w ułamku sekundy ów mężczyzna zniknął, gdy w jej piersi znalazło się srebrne ostrze... Gdy ostatnim, co spostrzegła była para przerażonych, niesamowicie przypominających ocean oczu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz