11 czerwca 2012

Seigyoku: II


Dzień był naprawdę paskudny. Pod wieloma względami. I pod względem pogody, bo było niesamowicie gorąco, a Sayuri zdecydowanie nie lubiła upalnych dni, i pod względem bolącej nogi, którą właśnie zabandażowaną położyła na blacie ławy w salonie. Już w pierwszych dniach w nowej szkole musiała sobie zrobić krzywdę...

Podczas meczu siatkówki na lekcji wychowania fizycznego tego samego dnia, pech chciał, że piłka poleciała wprost na Kurosakiego. Jednak chłopak był zbyt zamyślony, żeby to zauważyć, więc Murasaki w nagłym impulsie rzuciła się w jego stronę, by uratować go od bolesnego spotkania z okrągłym przedmiotem. Niestety, potknęła się jakimś cudem o stopę Ichigo. Zdążyła jednak odbić piłkę, co skończyło się boleśnie dla niej, gdy niefortunnie wykrzywiła nogę w prawej kostce.

Westchnęła. Nawet nie zauważyła, kiedy przestała grać nikomu nieznaną melodię na gitarze. Ichigo... Od jakichś dwóch dni ciągle chodził z głową w chmurach, zrobił się przygaszony, prawie w ogóle się nie odzywał. Miała wrażenie, że to się zaczęło od momentu, kiedy w klasie pojawił się nowy uczeń. Wysoki, ścięty na garnek, blondyn wyraźnie grał Kurosakiemu na nerwach. Hirako Shinji... Według Murasaki on kompletnie nie pasował do klasy... Ba! Do całego otoczenia! W Shinjim też było coś, co jej nie pasowało. Niby był miły, ale swoim przenikliwym wzrokiem taksował wszystko dookoła, ale najbardziej Ichigo. Może jestem przewrażliwiona...? Westchnęła ponownie, po czym spojrzała w sufit, jakby próbowała się tam czegoś dopatrzeć.

Nagle z jej brzucha wydobyło się głośne jęknięcie, a następnie burknięcie. Żołądek domagał się jedzenia.

Sayuri odłożyła gitarę obok na poduchę kanapy, na której siedziała, po czym wstała i kuśtykając skierowała się wprost do kuchni, w której bukowe meble przybrały pod wpływem popołudniowego słońca złoty kolor. Sięgnęła po sok i nalała go do najbliżej stojącej szklanki. Właśnie odwracała się do lodówki, gdy zamarła z szeroko otwartymi oczyma. Ułamek sekundy później jakby coś ogromnego ją przygniotło. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że nie może zaczerpnąć powietrza. Całą siłą woli zmusiła się do poruszenia, jakby próbowała się uwolnić od tej miażdżącej siły. Trąciła pełną szklankę, a ta wylała swoją zawartość na blat kuchennej szafki, po czym przeturlała się po nim i spadła na jasne kafelki, gdzie z trzaskiem pękła na drobne kawałeczki. Co... co się dzieje?! Nie wiedziała jak długo trwała w bezruchu.

I nagle jak tajemnicza siła się pojawiła, tak nagle i niespodziewanie zniknęła. Murasaki padła na kolana, oddychając ciężko. Czuła się jak po biegu maratońskim. Kropelka potu spłynęła po jej twarzy i spadła wprost w plamkę krwi. Nie zauważyła nawet, że gdy upadła, to wsadziła dłoń prosto w resztki szkła, by nie runąć na nie twarzą. Z trudem usiadła, opierając się plecami o szafkę kuchenną. Podniosła krwawiącą dłoń wyżej. Drżała. Nie dlatego, że była zraniona, ranka powstała po przecięciu tylko szczypała. Każdy mięsień drżał po ‘spotkaniu’ z tajemniczą mocą.

Zamknęła oczy. Odetchnęła głęboko.

Uspokój się. Tylko nie panikuj, powtarzała sobie w myślach, ale i tak wciąż pojawiało się nurtujące ją pytanie: Co to, do licha, było...?

*

Murasaki Miyoshi wysiadła z czarnego Mercedesa na zalany porannym słońcem plac przed wysokim, szklanym biurowcem w Madrycie. Zaraz przed nią pojawił się ubrany w ciemny garnitur, postawny mężczyzna. Uścisnął przyjaźnie dłoń stojącego obok Murasaki dyrektora.

– Witam, panie Ikeda – powiedział po hiszpańsku, po czym odwrócił się do Miyoshi i ucałował jej rękę. – A to zapewne nasz drogi tłumacz, pani Murasaki, jeśli dobrze pamiętam.

Murasaki przyjęła to powitanie lekkim skinięciem głowy.

– Proszę wybaczyć, że musiałem państwa wezwać ponad tydzień przed umówionym terminem – zwrócił się do nich z wyraźnym zażenowaniem. Miyoshi przetłumaczyła szybko wypowiedź Ikedzie. – Przyczynę wyjaśnię już w sali spotkań. Zapraszam. – Wskazał gestem, by ruszyli do budynku.

Dwóch mężczyzn szło w milczeniu z przodu, natomiast kobieta była dwa kroki za nimi.

Drgnęła na moment. Zatrzymała się i obróciła głowę w prawo, a jej oczy rozwarły się szeroko. Na ławce kilkanaście metrów od niej siedziała kobieta. Biały długi płaszcz, pod którym była króciutka czarna sukienka, zapięty był tylko pod samym biustem. Na założonych na siebie nogach oparty miała długi, szeroki miecz schowany w purpurowej pochwie. Jedną rękę trzymała na rękojeści, a drugą na oparciu ławki. Na dobrze znanej jej twarzy, widniał bezczelny uśmiech, a spod zmrużonych powiek łypały na nią groźnie ciemne oczy. Długie, spięte w koński ogon fioletowe włosy, lśniły w słońcu. Prawą część jej twarzy pokrywały białe ornamenty.

Nie, to niemożliwe! Co ona tutaj robi...?

– Pani Murasaki? – odezwał się Hiszpan, zmuszając ją, by się na niego spojrzała. – Czy coś się stało? Zobaczyła pani coś ciekawego?

Miyoshi zmarszczyła lekko brwi. Nie widzi jej, to dobrze...

– Nie, wszystko w porządku. Chyba muszę się tylko uspokoić trochę po podróży.

Dyrektor uśmiechnął się lekko i znów ruszyli do szklanego budynku. Murasaki obejrzała się dyskretnie do tyłu – ławka była pusta. W tym dniu na pewno nie będzie już spokojna.



*

Gdy właśnie miała chwycić za klamkę drzwi do swojej klasy, te otworzyły się nagle i ze środka wybiegła Orihime. Oszołomiona Murasaki zamrugała kilka razy powiekami, po czym popatrzyła za dziewczyną. Zobaczyła jednak tylko jak ostatnie rude kosmyki znikają za zakrętem. Weszła więc do klasy i na samym wstępie zostały w nią wlepione niemal wszystkie pary oczu, tylko zmarkotniały Kurosaki i zamyślona Arisawa Tatsuki nie bardzo byli zainteresowani tym, co się dzieje wokół nich.

– Em... Dzień dobry? – Sayuri postanowiła przerwać ciszę.

– Tylko nie mów, że też spadłaś ze schodów – odezwała się krótko ścięta szatynka.

– Ze schodów? – spytała zdezorientowana, dopiero po chwili zrozumiała, że koleżance chodzi o zabandażowaną rękę. – Nie... nie spadłam ze schodów. Stłukłam wczoraj szklankę.

Reszta westchnęła cicho i zajęła się swoimi sprawami. Z dziwnym uczuciem, jakby zgniatania klatki piersiowej, usiadła na swoim miejscu. Skupiła się całą sobą na tablicy i usilnie starała się myśleć o bzdurnych rzeczach, byle tylko nie poddać się fali słabości. Nagle zrobiło się wyjątkowo głośno i do sali wtargnęło pięć osób. Pięć osób, które Ichigo najwyraźniej znał i ożywił się na ich widok. Klasa jeszcze bardziej się wzburzyła, gdy w oknie pojawiła się niska brunetka z usatysfakcjonowaną miną, po czym jednym płynnym ruchem zeskoczyła z parapetu wprost na Kurosakiego i kopnęła go w twarz. Mało tego... Pomarańczowowłosy wpadł w ramiona wysokiego, czerwonowłosego chłopaka i został spoliczkowany przez brunetkę, a ta po chwili chwyciła go mocno za czuprynę i... wyciągnęła z ciała?

To był chyba jakiś głupi sen. Przecież nie można wyciągnąć człowieka z ciała, prawda? To wszystko musiało jej się śnić. Jednak gdy nagle przygniotła ją potężna siła, zdała sobie sprawę, że gdyby to był sen, to już dawno by się obudziła i nie czułaby żadnego bólu.

Patrzyła jak zaczarowana na brunetkę, wybiegającego Kurosakiego, ubranego w czarne kimono z ogromnym mieczem na plecach, na jego bezwładnie ciało trzymane przez wysokiego chłopaka. Zaraz jednak zerwała się na równe nogi, przewracając krzesełko, na którym chwilę temu siedziała, i wybiegła z klasy, w której atmosfera robiła się coraz gęstsza.


– Murasaki-san?

Dziewczyna spojrzała na rudowłosą dziewczynę. Uśmiechała się lekko, ale posyłała jej zmartwione a zarazem zmęczone spojrzenie szarych tęczówek. Sayuri teraz dopiero zauważyła, że obie stoją na dworze, a Inoue ma rękę w gipsie i zabandażowaną głowę.

– Orihime, co ci się stało?

Rudowłosa zaśmiała się nerwowo i podrapała w tył głowy zdrową ręką.

– A... nic, nic. Spadłam ze schodów...

– Ty... płakałaś?

– Nie martw się, Murasaki-san.  –  W jednej chwili rysy twarzy Orihime złagodniały. – Nic mi nie będzie. Ale z tobą... z tobą jest chyba coś nie tak. Dobrze się czujesz?

– ... Nie – odparła szczerze. – Nie czuję się dobrze, Orihime. Jestem zmęczona, obolała... Coś jest nie tak... To głupie, ale przygniata mnie jakaś ogromna siła. Szczególnie gdy jestem koło Ichigo... Zresztą... po co ja ci to mówię...?

Inoue przez chwilę wyglądała na zdziwioną, ale znów przybrała spokojny wyraz twarzy.

– Może dlatego, że się robi lżej? – podsunęła.

– Może...

Zapadła kilkuminutowa cisza. Obie patrzyły w różne strony i obie rozmyślały o różnych rzeczach.

– Inoue! – Wykrzyczane imię rudej, zmąciło ciszę; to ta sama brunetka, co była wcześniej w klasie, taszczyła teraz za sobą normalnie ubranego Kurosakiego. Orihime natychmiast się rozweseliła.

– Kuchiki-san!

– Dawno się nie widziałyśmy – odparła tamta.

– Kiedy wróciłaś? Jak długo zamierzasz zostać?! – zasypała Kuchiki pytaniami. Brunetka widocznie nie zauważyła stojącej za Orihime Murasaki, której dłonie bezwiednie zacisnęły się w pięści.

– Później pogadamy... Ej! – Szturchnęła Ichigo w bok.

– Kurosaki-kun...

Chłopak chciał się odezwać, ale Kuchiki znów złapała go za głowę i zmusiła do schylenia się.

– Przeprasza za to, że jest taki słaby! – wyrecytowała za niego, po czym posłała mu groźne spojrzenie.

– Ja... stanę się silniejszy – zaczął cicho Ichigo – a wtedy na pewno, następnym razem cię ochronię – dodał twardo.

Kompletnie bez sensu dla kogoś, kto dokładniej nie wiedział, o co chodzi – czyli dla Murasaki. Ochronić? Niby przed czym? Przed schodami? Chyba, że wypowiedziane przed momentem słowa miały coś wspólnego z tym, co złotooka zobaczyła w klasie. Czarne kimono. Ogromny miecz. Przytłaczająca siła.

Ocknęła się z zamyślenia, gdy Orihime właśnie przedstawiała ją brunetce. Teraz dwie zdziwione pary oczu wpatrywały się w nią. Natychmiast posypały się pytania:

– Sayuri?

– Ichigo, kim ona...? – zaczęła groźnie Kuchiki.

– Ja powinnam zadać to pytanie – ucięła rozdrażnionym i nienaturalnie niskim głosem Murasaki. – Kim ty jesteś, Ichigo?!
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
edit: 11.06.2012: Ten rozdział został opublikowany 7.06.2009 kiedy mój dziadek leżał (wtedy jeszcze nie wiedziałam) umierający w szpitalu. Pamiętam do dziś, że wyjątkowo męczyłam się nad skleceniem zdania o tej nieszczęsnej szklance, która się potłukła, hahaha. Ogólnie oceniam, że nie był to najgorszy rozdział.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz