13 czerwca 2012

Seigyoku: XI


Dlaczego?

Ponieważ nie możemy cię ciągle niańczyć. Teraz jesteś jedną z nas, jesteś shinigami. Musisz nauczyć się bronić, kiedy nikt z nas nie będzie tego w stanie wykonać… Już nie ma błogich czasów nic nierobienia…

Skupiła się, a przynajmniej starała się to zrobić. Nie należało do łatwych całkowite „wyłączenie się” z otaczającego ją środowiska. Czuła każde reiatsu, nawet najdrobniejsze, słyszała szelest opadających liści, przejeżdżające drogą samochody, szczekające gdzieś niedaleko psy, starowinkę zamiatającą drogę przed domem. 

Zmarszczyła brwi.

– Nie mogę! – wybuchła poirytowana. – Wkurza mnie to wszystko.

– Siedź dalej. Powiedziałem ci przecież, że nie nastąpi to od razu – odparował Hitsugaya.

Kto mnie będzie uczył?

Ja. Wygląda to, że jestem najbardziej odpowiedzialny za ciebie, więc jeśli już się zgodziłaś, do mnie należy ten obowiązek.

Siedziała zatem na trawie w swoim przydomowym ogródku. Skupić się nie mogła, choć bardzo się starała, co rusz coś jej przeszkadzało, a Hitsugaya wcale jej tego nie ułatwiał, chodził czasem tylko wokół niej i wzdychał, widząc jej dziwne miny.

I tak w końcu nadszedł wieczór dnia pierwszego nieudolnej medytacji, mającej na celu wspomożenie Murasaki w skontaktowaniu się ze swoim Zanpakuto, który – niewiadomo czy złośliwie, czy też nie – nie pisnął ani słówka. W końcu, gdy niebo pociemniało i zrobiło się całkiem chłodno (a mimo że była w duchowej postaci to i tak nieco zmarzła), usłyszała rozsuwające się kuchenne drzwi.

– Koniec na dziś – oznajmił Hitsugaya.

– Jeeeść! – jęknęła i opadła ze swojej pokracznej pozycji lotosu na plecy. Żołądek burknął jakby w potwierdzeniu jej słów. I nagle do jej nozdrzy doszedł zapach czegoś ciepłego. – Jedzenie!

Z tymi słowami zerwała się na równe nogi i pognała do wejścia, wdychając zapach słodkiej fasolki, jak przypuszczała. Stojąc w progu, omal nie pociekła jej po brodzie ślinka na widok apetycznych zbrązowiałych taiyaki leżących w stosiku na talerzu.

– Sam zrobiłeś? – zwróciła się do Hitsugayi, po czym weszła do środka, porwała jedną rybkę i zatopiła w niej zęby, wydając przy tym zachwycony jęk.

– Znalazłem w szafce formy.

– Pychaa – oznajmiła Murasaki, gdy pochłonęła pierwsze taiyaki i już trzymała w ręce drugie. – Całe wieki tego nie jadłam…

Hitsugaya parsknął z rozbawienia, co więcej… nawet kącik jego ust się uniósł.

– Chyba nigdy nie odczułaś tego pojęcia…

– Heh, no tak, wybacz. – Jedli tak parę minut w ciszy, delektując się smakiem ciepłej potrawy, a potem, gdy Murasaki połknęła ostatniego kęsa, spojrzała posępnie na Hitsugayę. – Wiesz co jest najdziwniejsze, Toushirou? Nie mogę sobie przypomnieć jego imienia, a wiem, że mi je mówił, wtedy, za pierwszym razem.

Ale Hitsugaya zmierzył ją tylko długim spojrzeniem, po czym dopił herbatę i westchnął.

– Każdy shinigami inaczej reaguje na swojego zanpakuto. Spójrz na Kurosakiego, on ciągle ma jakieś problemy, a to dlatego, że od początku źle postępował. Właśnie dlatego to ćwiczymy, żeby później nie było takich cyrków. – Odłożył kubek do zlewu. – A teraz niczym się nie przejmuj i właź z powrotem do swojego ciała i idź spać. Jutro zaczynamy od samego rana. – I wyszedł z kuchni, uprzednio chowając kilka rybek dla Matsumoto w piekarniku (Matsumoto bowiem uparła się, że zamieszkają u Sayuri ze względu na wizytę tajemniczego jegomościa, który buszował po domu Murasakich, jednak znudziła się niepowodzeniem dziewczyny zaraz na początku dnia i wyszła, jak powiedziała, do Inoue).

Sayuri popatrzyła w miejsce, gdzie przed chwilą stał, a potem przez szklane ogrodowe drzwi na swojego zanpakuto porzuconego w trawie. Podeszła do drzwi i rozsunęła je, przyglądając się mieczowi, a zaraz potem wyszła na mały drewniany podest i z niego na trawnik. Podniosła katanę na wysokość oczu.

– A czemu zapomniałam twojego imienia, co? – mruknęła cicho, łapiąc za rękojeść. Nigdy wcześniej nie przyglądała się broni uważniej, odwróciła się zatem przodem do domu, by światło mogło na nią paść. Pochwa była lakierowana, koloru granatowego, zaś sama rękojeść czarna z takiego samego koloru jedwabnym oplotem. Garda wykonana została ze złota i gdy Sayuri wyprostowała przed sobą rękę z początku nie mogła rozpoznać wzoru. Po chwili dopiero zorientowała się, że garda przedstawia zamkniętych w koło sześć płatków kwiatu lilii widzianych z góry.

Następnie przyciągnęła do siebie zanpakuto i powoli wysunęła miecz z pochwy, a towarzyszył temu cichy metaliczny dźwięk. Poczuła niespodziewaną lekkość w swoich wnętrznościach, dziwne podenerwowanie, a za razem fascynację. Oto miała przed sobą idealnie wykute ostrze, godne najwspanialszego samuraja dawnej ery. Ale ono należało do niej, do Sayuri.

Ostrze nie miało żadnego zadrapania, żadnej najmniejszej skazy, widziała w nim tylko odbicie rozgwieżdżonego nieba i jej złotych oczu. A potem światło odbiło się od ostrej jak brzytwa krawędzi i Sayuri poczuła zimny dreszcz, przechodzący po jej plecach. Wystarczył jeden precyzyjny ruch, by odebrać komuś życie.

Skrzywiła się na tę myśl. Będzie musiała zabijać? Ale Hitsugaya i reszta zabijali hollowy… i nie tylko. A Arrancary? Wyglądali przecież jak ludzie.

Potrząsnęła głową. Postanowiła przestać o tym myśleć, gdyż kolacja zaczęła jej się nieprzyjemnie wywracać w żołądku. Ostrożnie wsunęła miecz do pochwy i wróciła do domu.

*


Musisz medytować, musisz się tego nauczyć. To trudne, wiem, ale od tego czy zsynchronizujesz się z zanpakuto zależy to, czy będziesz przydatna. Samo machanie mieczem nic ci nie da jeśli nie dojdziesz z mieczem do porozumienia. 

I tak minęło dobrych kilka dni. Kiedy Murasaki wybitnie nie szło kontaktowanie się z zanpakuto, Hitsugaya uczył ją podstawowych technik walki. Oczywiście musieli zacząć od tego, jak taki miecz trzymać. Sam pokazywał, tłumaczył, przedstawiał zasady panujące wśród shinigami i poprawiał ją, a ona była cierpliwa na tyle, ile mogła i słuchała uważnie, czasem zadawała pytania, ale zwykle, gdy nie musiała, wolała ćwiczyć w ciszy.

Hitsugaya z początku był zdziwiony jej potulnością. Nie narzekał jednak, bo nauka szła sprawnie i dosyć szybko. Zauważył, że szczególnie przypadły jej do gustu dyskusje na temat taktyk stosowanych wobec hollowom, co dodatkowo ułatwiała jej bogata wyobraźnia i spostrzegawczość. Czuł jednak, że sama wiedza i umiejętności szermiercze mogły nie wystarczyć. Nie, jeśli sprawy z Aizenem pogorszą się.

*

Noc była wyjątkowo spokojna. Zza leniwie sunących po niebie chmur na świat spozierała tarcza księżyca, a gwiazdy migotały na czarnym niebie. Zimny jesienny wiaterek przeciskał się ulicami miasta i poruszał lekko czubkami drzew. 

Sayuri gwałtownie otworzyła oczy i usiadła na łóżku. Oddychała ciężko, trochę zdezorientowana, ale zaraz przepełniła ją ulga i radość. Zerwała się z łóżka i chwyciwszy z biurka cukierek duszy, połknęła go. Już w duchowej formie wybiegła z pokoju i skierowała się na parter, do salonu, gdzie spał Hitsugaya. Po ciemku omal nie zleciała ze schodów, ale była tak przejęta, że nawet tego nie zauważyła.

Wleciała do salonu i stanęła nad sofą, na której sypiał kapitan.

– Toushirou! – budziła go przyciszonym głosem. – Obudź się! Spójrz!

Hitsugaya otworzył nieco rozeźlone oczy i podniósł się.

– O co chodzi? – warknął. – Co ty wyprawiasz, Murasaki?

– Popatrz. – Wyciągnęła zanpakuto z pochwy. Zimne ostrze błysnęło w świetle nocy. – Zaiskrz, Mirahane – rozkazała. Spod jej palców buchnęły biało-niebieskie wstęgi światła i całkowicie oplotły resztę rękojeści, a następnie klingę, która nie była już lekko wygięta lecz prosta. Garda znikła, a z jej miejsca wyrosły dwa krótsze, lekko wygięte na zewnątrz ramiona. Całość wyglądała jakby żyła, gdyż wstęgi światła nie zniknęły ani na chwilę, lecz ciągle się wiły. Pokój zalany był falującym światłem. – Udało się, Toushirou! Rozmawiałam z nim!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz