11 czerwca 2012

Seigyoku: VI


Orihime z westchnieniem na ustach zeszła na parter i wkroczyła nieco chwiejnym krokiem do salonu, zastając w nim kapitana Hitsugayę i jego zastępczynię Matsumoto. Same ich miny zastępowały wiadome pytanie.

– Teraz nie śpi, ale potrwa to jeszcze trochę zanim całkowicie usunę truciznę z jej organizmu – oznajmiła słabszym niż zwykle głosem.

– Musisz być bardzo zmęczona – zauważyła Rangiku.

– Nic mi nie będzie. Ach, Toushirou-kun, dokąd idziesz?

Nie odpowiedział. W milczeniu tylko skierował się na schody i wspiął się na górę. Tam, stawiając cicho kroki, przeszedł przez korytarz i otworzył przedostatnie drzwi. Pierwsze, co zobaczył, to były mętne, złote oczy, które przepełnione bezkresnym zmęczeniem wpatrywały się wprost w niego.

Dziwnie się poczuł.

– Ty... – słaby głos rozległ się w niewielkim pokoju.

– Nie odzywaj się niepotrzebnie – przerwał jej nagle. Mogło to zabrzmieć zbyt szorstko, zbyt oschle. – Wybacz, ale musisz mi odpowiedzieć na pytanie.

Wszedł do środka, uprzednio przymykając drzwi. Wiedział, że śledziła go wzrokiem. Spojrzał na nią dopiero, gdy zatrzymał się przy biurku.

– Znasz osobę, która cię zaatakowała?

– Nie. Nie mam pojęcia, kto to był. Osoba miała na sobie płaszcz, tyle widziałam. Przepraszam, nie pomogę ci.

– Głupia, nie przepraszaj, tylko zdrowiej.

Ona spojrzała w sufit, a on za okno. Ostatnie zielone liście jabłoni tańczyły pod wpływem niewidzialnego wietrzyku. Jesień zbliżała się wielkimi krokami.

– Masz przeze mnie problemy w Soul Society, prawda? – zapytała nagle Murasaki.

– Moim jedynym problemem jest utrzymanie cię teraz przy życiu – odpowiedział. – Yamamoto, Kapitan-Dowódca Trzynastu Oddziałów, nie mówił tego, ale wydaję się liczyć na zdobycie jak największej liczby sojuszników. Wszyscy na to liczą – dodał trochę ciszej.

– Sojuszników?

– Na razie nie znamy prawdziwego celu Aizena. Mówiłem ci o nim. To ten, który oszukał całe Soul Society i uciekł wraz z dwoma innymi kapitanami. Nie sądzę, abyśmy uniknęli z nimi walki, dlatego wszyscy shinigami przygotowują się do tego, co nieuniknione. Pewnym jest, że Aizen chce wykorzystać skradzione hougyoku, a także fakt, że ma pod sobą niesamowicie silnych popleczników, bo chyba tak mogę ich nazwać… Dlaczego nic nie mówisz?

– Hę? Kazałeś się nie odzywać. Zresztą, powinieneś się teraz zapytać: „Jakieś pytania?” – odparła, doskonale naśladując minę i ton głosu Hitsugayi.

– Hej, nie mów mi, co mam powiedzieć! – obruszył się i złożył ręce na piersiach.

– Ale właśnie chciałeś tak zrobić.

– A więc? – burknął.

– Kiedy wyjdę z łóżka?

– Powinnaś bardziej docenić poświęcenie Inoue! – skarcił ją ostrym tonem.

– A kto powiedział, że tego nie robię? Mam po prostu dość siedzenia tutaj.

– Siedząc tutaj sprawiasz mniej kłopotów. – To powiedziawszy, odwrócił się i zmierzył w kierunki drzwi, a mina Murasaki przybrała prawie że wściekłą minę Hitsugayi.

– Tak, idź sobie, zostaw mnie. Rany, jakbym tylko miała więcej siły, to rzuciłabym w ciebie czymś ciężkim – rzuciła opryskliwie.

Odwrócił głowę w jej stronę akurat w momencie, gdy narzuciła mocniej na siebie pościel i odwróciła się gwałtownie twarzą do ściany.

– To dobrze, wraca ci dawny temperament. Jakbyś się forsowała, łażąc teraz bezsensownie po domu, to…

– Idź sobie – powtórzyła tonem oznajmiającym, że było to ostatnie ostrzeżenie.

Co on sobie myśli? Nie ma pojęcia jak to jest... pomyślała z irytacją.



Gdybyś tylko więcej rozumiała, Murasaki. Nie jesteś głupia, musisz się więcej nauczyć, pomyślał, gdy zamknął drzwi jej pokoju.



Zwrócił nagle głowę w kierunki schodów i zmrużył lekko oczy. Poczuł słabą aurę kogoś stojącego przed domem. Skierował się więc na dół, przy pierwszym stopniu spotykając Matsumoto.

– Czy Sayuri spodziewała się jakiegoś gościa, kapitanie?

– Nic mi o tym nie wiadomo. Kto to?

– Nie wiem. Jakiś mężczyzna w garniturze. Wygląda na to, że zależy mu, by móc spotkać się pilnie z którymś z domowników.

– Jeśli teraz nie otworzymy, wróci. – Hitsugaya zszedł z ostatniego schodka, zatrzymując się pół kroku za Matsumoto. Znów rozległo się pukanie do drzwi.

*

Sayuri nudziła się niemiłosiernie. Choć nadal czuła potężne zmęczenie, nie chciała spać, nie mogła. Ktoś przyszedł do jej domu, ale to nie był nikt z poznanych dotąd shinigami. Zresztą, rozpoznałaby ich bez problemu, potrafiła to, odkąd sama stała się jedną z nich. Przybysz nie mógł być shinigami, miał zbyt słabą energię duchową.

Było to dość specyficzne uczucie. Doskonale rozpoznawała aury wszelkich żywych stworzeń. Czuła jak jedne słabną, inne rosną i wzburzają się pod wpływem emocji. Czasem starała się zatrzymywać potok napływających do niej zewsząd energii, uczyła otaczać się niewidzialną barierą, by mogła sama spokojnie funkcjonować.

Zatem, nie mogąc powstrzymać ciekawości (i nudy), wstała z łóżka, założyła na siebie szlafrok, a kapcie na nogi i powoli, nie spiesząc się, podreptała na dół. Kończąc już schodzenie ze schodów usłyszała głos jakiegoś mężczyzny. Mówił cicho, słowa nie dochodziły zbyt wyraźnie. Zatrzymała się wpół kroku, gdy nieznajomy wyszedł z salonu i skierował się do wyjścia. Za nim wyszli Toushirou, Rangiku i Orihime. Gość skłonił się lekko, po czym żegnając się krótko, opuścił dom, nie zauważając Sayuri.

– Kto to był? – zapytała zaciekawiona Murasaki.

Jej nagłe pojawienie się zdziwiło ich bardzo. Nawet Hitsugaya nie wyrzucił z siebie ani jednego słowa. Cała trójka po prostu stała i patrzyła się na nią.

– Co się stało? – Sayuri podeszła do nich bliżej. – Macie miny jakbyście zobaczyli… Co to jest? – urwała w połowie zdania, gdy Matsumoto podała jej kopertę.

Otworzyła ją więc i wyjęła, sądząc z wyglądu, jakiś uroczysty list. Natychmiast zagłębiła się w lekturę, a z każdym przeczytanym słowem mina jej bardziej tężała, oczy otworzyły się najszerzej jak mogły, a mięśnie bardziej sztywniały.

…proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje… …podczas pobytu w Madrycie… …morderstwo Pani Murasaki Miyoshi dogłębnie nami wstrząsnęło…

– Nie, to niemożliwe – powiedziała, a głos drżał jej równie bardzo jak ręce.

– Ten człowiek – odezwała się niepewnie Matsumoto – przyszedł tu, by to potwierdzić. Jej ciało zostanie sprowadzone do Karakury… Tak nam przykro, Sayuri…

– Przestań!

Nie mogła uwierzyć, że kolejny potężny kawał jej świata się wali. Co, do diabła, zrobiła, że znów musi tak bardzo cierpieć? Starała się powstrzymać, ale łzy same napłynęły jej do oczu. Spuściła głowę. Całą swoją siłę włożyła w uderzenie ręką o ścianę, a słone krople spadały na drewnianą podłogę.

– Sayuri…

– Nic mi nie jest! – Doszedł ich przepełniony złością głos. Złością na otaczający ją świat.

*

Przez prawie cały kolejny dzień Sayuri siedziała w swoim pokoju, nie pozwalając nikomu do niego wejść. Bez wyjątków. Czuła tak bezkresną beznadziejność, że miała ochotę zacząć walić głową w cokolwiek, co by się nawinęło. Ciągle łzy napływały jej do oczu, chcąc się wydostać, a ona usilnie starała się tego uniknąć. W końcu kiedyś powiedziała sobie, że jest czas na łzy, ale choćby nie wiadomo, co się działo, i tak trzeba było z tym żyć.

Czasem przyłapywała się na tym, że nie wierzy w to, co przeczytała. Że za kilka dni mama wróci, że kiedyś w końcu będą mogły szczerze porozmawiać, że może znów ją przytuli. Ale kiedy wzrok padał na leżący na biurku złożony list, jej złudne marzenia rozpryskiwały się jak bańka mydlana, a wtedy czuła jak jej serce przepełnia się bezkresną pustką.

Kiedy koło godziny 17 nie wytrzymała już sama ze sobą, ubrała się i zeszła do przedpokoju. W domu było cichutko, jednak gdy zakładała buty, z salonu dobiegł ją głos:

– Dokąd idziesz? – Biała czupryna Hitsugayi wystawała ponad oparciem stojącej tyłem do wejścia sofy. Był całkiem sam.

– Po prostu wychodzę – odparła spokojnie. – Nie idź za mną, proszę.

– Po prostu obiecaj, że nie zrobisz sobie krzywdy. – Nawet się nie odwrócił. – Uważaj na siebie.

– Obiecuję – odparła twardo i wyszła.

Przez chwilę Tōshirō bił się z myślami, czy aby na pewno dobrze robi, zostawiając ją samopas. Generalnie wróg mógł być wszędzie. Ale opanował go nagle dziwny spokój. To przez ton jej obietnicy. Odparła natychmiast, bez żadnego wahania. 

Nie zamierzała przegrać – to wiedział na pewno.

*

Wędrówka Murasaki zaprowadziła ją do miejsca, w którym jeszcze nie była. Wyglądało to na obrzeża centrum, budynki nie były już tak wysokie, ale z tego, co zauważyła, mieściły się w nich i biura i najwidoczniej mieszkania wystarczająco bogatych ludzi. Partery natomiast zajmowały niewielkie sklepiki z przeróżnymi produktami.

Długa ulica z równo obsadzonymi drzewami w późno popołudniowym słońcu wyglądała naprawdę pięknie. Murasaki zauważyła przed sobą kilka stoliczków obstawionych krzesełkami, najwidoczniej należących do kawiarenki, której wejście obrośnięte było bardzo dorodnym bluszczem. Dziewczyna natychmiast rozpoznała młodego kelnera, który właśnie zbierał na tacę parę filiżanek. Zatrzymała się tuż obok niego.

– Toki?

Młodzieniec natychmiast poderwał się do góry.

– Sayuri! Tak się cieszę, że nic ci nie jest.  –  Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, a oczy na moment zniknęły pod osłoną długich czarnych rzęs. – Kamień spadł mi z serca. Strasznie wszystkich wystraszyłaś.

– Przepraszam – odparła, starając się lekko uśmiechnąć. – Już mi lepiej.

– Ale chyba nie wystarczająco dobrze – zauważył poważniej. – Wciąż jesteś bardzo blada, a nie wierzę, że to twój naturalny kolor skóry.

– Cóż… - Zmieszana odwróciła wzrok.

– Wierzę, że wszystko będzie dobrze. – Chłopak uśmiechnął się znów i skinął głową w stronę kawiarni. – Wpadniesz na chwilę?

– Pytasz, bo chcesz mieć więcej klientów, czy tak sam z siebie.

– Hm, a co powiesz na filiżankę kawy? Ja stawiam, choć mam nadzieję, że nie wejdziesz tylko dlatego, że dostaniesz kawę za darmo, a dotrzymasz mi towarzystwa.

– Bardzo chętnie.

Widać było, że Toki szczerze się ucieszył. Przepuścił ją w drzwiach, gdzie od razu uderzył ją zapach świeżo mielonej kawy. Ciemne brązowe ściany, ozdobione zielonymi ornamentami pod wpływem światła pochodzącego z dworu jak i lamp nadawały ciepło temu lokalu. Na hebanowych stoliczkach drobnym świeczkom towarzyszył wazonik, gdzie w każdym była żółta róża.

Sayuri usiadła przy długiej zastawionej najróżniejszymi ciastami, ciasteczkami i innymi deserami ladzie, podczas gdy Toki zniknął na moment, by zanieść do kuchni brudne naczynia. Gdy wrócił eleganckim ruchem podał menu.

– Proszę, do wyboru, do koloru. Czego sobie panienka zażyczy.

I rzeczywiście było do wyboru, do koloru. Kawiarnia nie była specjalnie duża, ale oferowała tyle, że Murasaki ledwo ogarniała wzrokiem wszystkie obrazki, a była to dopiero pierwsza strona. Zobaczyła więc, co dalej, po czym stwierdziła, że chyba zacznie boleć ją głowa.

– Widzę, że nie możesz się zdecydować. – Powiedział z uśmiechem. - Zatem nie chcę się chwalić, ale podobno robię dobrą latte macchiato.

– W takim razie poproszę. – Odłożyła menu, a w tym czasie Toki zajął się zamówieniem.

– Wiesz, przepraszam, może to głupio zabrzmieć – zagadnął, gdy powoli nalewał espresso do gorącego mleka – czy my już się wcześniej nie spotkaliśmy?

– Poważnie? – Murasaki skupiła się, usilnie starając sobie przypomnieć, czy nie widziała gdzieś twarzy chłopaka.

– Wydawało mi się, że widziałem kiedyś dziewczynkę bardzo podobną do ciebie – odparł zamyślony – w Osamu, tak mi się wydaje.

– No to mogłam być faktycznie ja. Stamtąd właśnie jestem.

– Więc jednak! – Odwrócił głowę tylko po to, by posłać jej jeden z tych oszałamiających uśmiechów. – A kojarzysz może babunię, która mieszkała na końcu Wschodniej Alei, ta która co niedzielę rozdawała dzieciakom ciastka.

– Nie mów mi, że jesteś wnukiem sławnej babci Yoko…

– We własnej osobie – zaśmiał się. Dodał jeszcze do szklanki mleczną pianę, posypał wiórkami czekoladowymi i wrzucił słomkę po czym położył na ladzie przed Sayuri. – Proszę.

– Niesamowite – powiedziała z nutką niedowierzania w głosie. – Twoje dzieło również, dziękuję. Jak tylko wypiję, to już nie będę ci przeszkadzać.

– Ależ skąd. Dopóki nie zaniedbuję innych klientów wszystko jest dobrze. Kierownik kawiarni to równy gość. – Tym razem uśmiechnął lekko, ale w taki sposób, że Murasaki zrobiło się gorąco i słabo za jednym razem. Wbiła wzrok w czekoladowe wiórki. – Chyba, że chcesz się stąd tak szybko ulotnić. Zauważyłem to. Masz takie smutne oczy. Tylko mi nie mów, że nic się nie stało, nie uwierzę w to.

– Masz rację – przyznała cicho.

Przerwała na moment powolne sączenie kawy i sięgnęła do tylnej kieszeni spodni, wyciągając poskładaną kartkę. Po co miała ze sobą ten przeklęty list? Może myślała, że nagle zniknie z kieszeni, jakby jej się tylko śniło, że kiedykolwiek istniał. Podsunęła go Tokiemu. Ten nic się nie odezwawszy rozwinął go i zaczął czytać. Kątem oka widziała jak skończywszy zmarszczył brwi, spojrzał na dziewczynę, potem na list i znów na nią. Otworzył lekko usta, ale jakby na początku nie mógł się zdobyć na jakiekolwiek słowo.

– Nie mów tego – odezwała się pierwsza Sayuri. – Poradzę sobie.

Nagle poczuła jego ciepłą dłoń na głowie. Uniosła lekko głowę, znajdując się wzrokiem niespodziewanie na równi z jego czekoladowymi oczami.

– Oczywiście, że tak, hm – powiedział radośnie, a jego tęczówki zniknęły pod zasłoną rzęs, gdy uśmiechnął się pokrzepiająco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz