11 czerwca 2012

Seigyoku: V



W domu Murasakich było cicho i spokojnie, ale tylko w momentach pomiędzy kolejnymi salwami krzyków bólu, dochodzących z piętra. Na nim właśnie, w jednym z pokoi, przebywała Sayuri, która raz po raz zwijała się na łóżku w bolesnych uściskach.

Na obrotowym krzesełku obok niej siedziała Matsumoto, kładąca co jakiś czas na czoło złotookiej zimną, wilgotną szmatkę, starając się zbić wysoką gorączkę. Było jej żal Murasaki, nie powinna była cierpieć właściwie za nic. Nie było powodu, dla którego młoda Bogini Śmierci miała przeżywać takie katusze. Większość czasu spała, lecz był to sen niespokojny, w zasadzie w ogóle niedający odpoczynku. A gdy się budziła, albo może to były chwilowe przebłyski świadomości, wtedy następowały najgorsze momenty, w których każdemu, kto wszedł chociażby na piętro, gardło ściskało się boleśnie. Sayuri błądziła wtedy jakby niewidzącym wzrokiem po wszystkim, co ją otaczało. Wydawałoby się, że prosi, a wręcz błaga o pomoc samym spojrzeniem, wymawiając wciąż czyjeś imię i powtarzając cicho słowo: przepraszam.

Zdecydowanie najgorsza chwila była wtedy, gdy złotooka płakała z cierpienia i krzyczała przez łzy do Rangiku, by ta ją zabiła, że wolałaby umrzeć niż przeżywać coś tak potwornego. Wice-kapitan starała się ją wtedy uspokajać, bez skutków jednak, więc zaciskała bezsilna pięści na swej szacie. 

Teraz na szczęście atmosfera się dość uspokoiła i Rangiku mogła odetchnąć chwilę. Rozsiadła się wygodnie na dywanie obok łóżka, podciągając kolana lekko pod brodę i kładąc na nich ręce. Spojrzała na chorą. Jej niesamowicie bladą twarz okalały wilgotne kosmyki ciemnobordowych włosów, na policzkach zostały wyschnięte ścieżki wytworzone przez łzy. Swoją równie bladą jak twarz drobną dłonią ściskała mocno prześcieradło. Wyglądała jak porcelanowa lalka, którą wytwórca specjalnie stworzył na wzór dziewczyny pogrążonej w niespokojnym śnie.

Matsumoto przesiedziała w jednej i tej samej pozycji dobrą godzinę i nie straciła ani minuty na szukanie odpowiedzi na zadane sobie pytanie: Jaki szczegół musieli przeoczyć, że doszło do takiego nieszczęścia. Jednak, gdy sobie nie odpowiedziała, przestała myśleć o czymkolwiek i tylko zaczepiła wzrok na okrytej cieniem ścianie. Wkrótce powieki zaczęły jej ciążyć niczym dwa głazy i - nim zdała sobie z tego sprawę – zasnęła.

*

Ogromną salę gimnastyczną liceum Karakura przepełnił gwar, gdy na przeciw siebie stanęły dwie drużyny siatkarskie z dwóch różnych szkół z miasta, a tłumy rozwrzeszczanych kibiców cisnęły się na trybunach, wykrzykując lub wyśpiewując jakieś dopingujące hasła dla swych faworytów. Nie był to jednak jeden z najzwyklejszych meczy, ponieważ bardzo rzadko się zdarzało, by drużynę tworzyli razem chłopcy i dziewczęta.

Sayuri już sama nie wiedziała, czy bycie w takiej drużynie było zaszczytem czy raczej szaleństwem. Gra bowiem była bardzo zacięta, a chłopcy nie mieli bynajmniej zamiarów grać lekko tylko dlatego, że na boisku znajdowały się również panie, choć i te dawały z siebie wszystko.

Wygrana pierwszego setu, ku wielkiej uciesze większości zebranych na sali, przypadła drużynie, w której grała Murasaki. Byli naprawdę zgraną grupą, co przyznała z zadowoleniem, więc ten set w stu procentach im się należał.

Jednak jak podczas meczu myśli Murasaki skupione były tylko i wyłącznie na rozgrywce, tak podczas kilkuminutowej przerwy wszystkie wspomnienia z poprzedniego dnia, pytania, rozmyślania, wszystko, co ją dręczyło, w błyskawicznym tempie zalało ją wielką falą. Usiadła pod ścianą z puszystym ręcznikiem przykrywającym jej głowę i opadającym na oczy. Co chwilę popijała wodę mineralną, by uspokoić organizm po dość ciężkim wysiłku. Modliła się w duchu, by przerwa już się skończyła, chciała skupić się na jednej rzeczy - grze, a w chwili obecnej nie była zdolna do myśleniu tylko o jednym.

 Mogę się przyłączyć? – Usłyszała czyjś męski głos.

 Jeśli chcesz razem ze mną podpierać ścianę, to proszę  –  odparła, nie mając zamiaru wyłonić choć jednego oka spod ręcznika, by móc zaszczycić przybysza spojrzeniem.

 Sądzę, że podpierana nawet przez jedną osobę nie powinna się przewrócić.  Chłopak nie wydawał się być zrażony jej zachowaniem.  Aczkolwiek we dwóch zawsze raźniej.

 Co prawda, to prawda  zsunęła materiał z głowy i spojrzawszy na rozmówcę, szczerze się zdziwiła.  –  Jesteś z przeciwnej drużyny...

 Czy to jakiś problem?  –  Chłopak spojrzał na nią z zaciekawioną i dość zabawną miną, przez co Murasaki ledwo powstrzymała się od cichego parsknięcia. Zauważyła przy tym, że ma on bardzo ładne, czekoladowe oczy i zmierzwione włosy koloru smoły. Nie był jednak potężnie zbudowany, jak reszta panów z jego drużyny, był szczuplutki, ale wysoki, jedynie jego oczy zdradzały walecznego i zdeterminowanego ducha.

 Nie, oczywiście, że nie  –  powiedziała. – Przepraszam, czasem gadam bzdury.

 Nie przejmuj się. Chodziło ci o to, że i moja i twoja drużyna może pomyśleć, że się namawiamy co do meczu, mam rację?

 No cóż, tak, mniej więcej... Głupio to zabrzmiało  odparła zakłopotana.

 Nie przejmuj się – powtórzył. – Boli cię? – spytał, a gdy twarz Murasaki przybrała zmieszaną minę, wskazał na jej prawą rękę owiniętą bandażem.

 Ach, to. Trochę – przyznała. – Już się przyzwyczaiłam, gdy uderza w to miejsce piłka.

 Nie powinnaś tego lekceważyć. Przez odbijanie rana może się bardziej otworzyć.

Sayuri poczuła jakby coś ukuło ją w żołądek. Jej mina nagle spoważniała. Generalnie to chłopak miał rację. Rana, ani wczoraj ani dziś, nie wyglądała zbyt pięknie. Za to noga w kostce nie zabolała ani razu, z czego Arisawa była bardzo zadowolona, gdyż myślała, że Murasaki stosowała się do jej rad. Ale złotooka i tak wiedziała, że to wszystko sprawka Orihime.

 Ej, wszystko w porządku? Chyba zbladłaś trochę.

– Rany... - Sayuri, nieco zirytowana, przewróciła oczyma – przestaliby się tak wszyscy o mnie martwić. Nic mi nie będzie, z porcelany przecież nie jestem.

 A sprawiasz wrażenie jakbyś była  odparł chłopak, na co Murasaki posłała mu krótkie, ostrzegawcze spojrzenie, po czym podniosła się. Mięśnie odmówiły jej na moment posłuszeństwa, prawie ugięły się pod nią kolana.

 W takim razie będę uważać, aby się nie potłuc  powiedziała, wykrzywiając usta w chytrym pół uśmiechu.  Miło było cię poznać...

 Egami Toki.

 ...Toki  dokończyła i właśnie gwizdek sędziego wydał przeciągły, piszczący dźwięk, kończący przerwę i wzywający do ponownej gry.  Zatem, niech wygra lepszy.

Spojrzeli na siebie wyzywająco; w czekoladowych oczach Tokiego zatańczyły wesołe iskierki, a złoto oczu Sayuri zdawało się błysnąć na moment. Jednak oboje uśmiechali się do siebie przyjaźnie. 

 Powodzenia, Porcelanowa Księżniczko – rzucił Toki, gdy już się rozchodzili.

 Jestem Sayuri – odparła.

Gwizdek dał znać po raz drugi. Piłka znów ruszyła między zawodnikami. Murasaki szczerze zaniepokoiła się, gdy zaledwie parę minut po rozpoczęciu drugiego setu poczuła silny zawrót głowy. Boisko niebezpieczne się zakołysało. Minęły trzy długie sekundy nim wszystko się uspokoiło. I znów, niespodziewanie... Jakby ktoś chciał rozerwać jej głowę, serce i prawą rękę jednocześnie. Przycisnęła lewą dłoń do skroni, zacisnęła mocno powieki. Ostry ból mieszał się z tępym w dzikim tańcu, była pewna, że postrada zmysły jeśli to się zaraz nie skończy.

Nagle przez barierę otępienia przebił się czyjś głos wzywający ją po imieniu. Z trudem podniosła nieco głowę i otworzyła lekko oczy. Rozmazane sylwetki ludzi były ostatnią rzeczą jaką widziała. Domyśliła się, że piłka uderzyła ją z całej siły, czuła się jakby ją wgniotła w wypolerowaną podłogę hali. Potem słyszała tylko niewyraźne głosy, oddalające się. A potem nie było już nic.

*

 Matsumoto.

Na dźwięk swojego nazwiska pani vice-kapitan poderwała głowę do góry i zamrugała kilkakrotnie, wracając do rzeczywistości. Spojrzała w stronę źródła niskiego głosu. W progu pokoju Sayuri stał Hitsugaya w swojej duchowej postaci - postaci shinigami. Ręce włożył do przeciwległych rękawów, patrzył się na Rangiku nawet w mroku intensywnie wyglądającymi, wielkimi morskimi oczyma, choć jego śnieżnobiałe włosy i tak były najjaskrawszą plamą pośród cieni. Jak zwykle miał zmarszczone brwi, więc jego słabo widoczna mina mogła wyrażać wszystko jak i totalnie nic. Cały kapitan Dziesiątego Oddziału.

 Przepraszam  wymamrotała jego podwładna, przecierając nadgarstkami oczy.  Tak nagle mi się usnęło.

Ziewając przeciągle i zasłaniając usta, wstała. Cały wieczór i noc pełniła rolę stróża Murasaki, miała prawo być zmęczona, rozumiał to.

 Na dole śpi Inoue. Też idź odpocznij.

 Ale...

 Zmienię cię  powiedział znużonym głosem.  To rozkaz.

 Zrozumiałam.

Miała już wyjść z pomieszczenia, gdy zatrzymała się na moment przy stojącej równolegle do łóżka meblościanki. Tej nocy światło księżyca padało akurat na tę część maleńkiego pokoiku, oświetlając półkę, na której stała ramka ze zdjęciem. Z fotografii uśmiechały się do obserwatora cztery postacie, wśród których znajdowała się młodsza wtedy Sayuri. Matsumoto wzięła do ręki ramkę, chcąc ją dokładniej pooglądać i wtedy zauważyła koło sterty płyt drugie zdjęcie, lecz nie było ono oprawione. Cofnęła smukłą dłoń i podniosła leżącą luzem fotografię, była lekko pogięta. Na niej również znajdowały się cztery osoby. Mała Sayuri, sprawiająca wrażenie grzecznego aniołka. Wyższy, stojący za nią chłopiec trzymał dłonie na jej ramionach, a za dziećmi para dorosłych, mężczyzna obejmujący w talii, do złudzenia przypominającą Sayuri, kobietę.

Było to zdjęcie rodziny Murasaki. Ostatnie razem zrobione zdjęcie, ale młody kapitan i jego zastępczyni o tym nie wiedzieli.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
ed. 11.06.2012 Rozdział pierwotnie dodany 1 stycznia 2010. Przyznam szczerze, że podobał mi się ten rozdział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz