13 czerwca 2012

Seigyoku: XIII



W kuchni rozbrzmiewała cicho nucona melodia i rytmiczne uderzanie noża o deskę. Miyoshi przerwała na moment, by zajrzeć do sporego garnka, znad którego unosiła się apetyczna woń, po czym dopiero co pokrojoną marchewkę wrzuciła do środka. Zamieszała zawartość i spróbowała trochę. Jej twarz rozjaśnił uśmiech zadowolenia.

W tej samej chwili usłyszała przytłumione tupanie na schodach i nim się odwróciła, do zalanego południowym słońcem pomieszczenia wparowała mała istota w białej yukacie. Burza bordowych włosów okalała rozeźloną twarzyczkę, a z dużych złotych oczu niemal ciskały gromy.

– Mamo! Skończyłaś już?!

– Och! Yuri-chan. Chcesz spróbować? – kobieta skierowała łyżkę w stronę kuchenki. – Wyszło naprawdę dobre!

– Spóźnimy się! – zaperzyła się mała.

Miyoshi zerknęła na zegar wiszący na ścianie i dłuższą chwilę patrzyła na wskazówki nim zaskoczyła, że faktycznie jest już dosyć późno. Szybko wyłączyła kuchenkę. W biegu zrzuciła z siebie fartuch i pognała na górę, a za nią mała Sayuri.

Obie zatrzymały się przed ostatnią stromą parą wąskich schodów. U ich szczytu znajdowały się nieduże drewniane drzwi. Kobieta poklepała się po biodrach, jednak z zaskoczeniem stwierdziła, że przecież nie ma kieszeni w spódnicy, a co za tym idzie, także i kluczy.

– Chyba zapomniałam… – Pani Murasaki odwróciła się i przerwała, zobaczywszy w małych dłoniach córki to, czego szukała. Wzięła klucze, obdarzając dziecko ciepłym uśmiechem. – Dziękuję.

– Pośpiesz się! – rozległ się cienki głosik.

– Już, już. Uważaj, jak będziesz wchodzić. – Wspięła się na górę, szybko otworzyła drzwi i zniknęła za nimi.

Podekscytowana Sayuri wręcz wczołgała się po stromych schodach i ostrożnie, zupełnie jakby gwałtowny ruch miał wszystko zepsuć, uchyliła skrzydło. Nigdy nie zapomni tego uczucia fascynacji, gdy dosłownie kilka razy do roku mogła wchodzić do tego pomieszczenia zalanego tysiącem barw.

Na poddaszu domu rodziny Murasaki jego gospodyni trzymała bowiem starannie rozwieszone kimona. Pomieszczenie było zamknięte, do środka nie miało prawa dostać się choć cząstka wilgoci. Feeria wzorów i kolorów zawsze wypełnia to miejsce, niczym bajkowa kraina. Tkaniny były utrzymane w nienagannym stanie, wciąż pielęgnowane.

Ilekroć mała Murasaki pytała matkę, skąd ma tyle kimon, tylekroć zawsze dostawała w odpowiedzi uśmiech i zdanie: „Z bardzo daleka, od bardzo dobrych przyjaciół…”.Nie zniechęciło jej jednak dalsze dociekanie.

– Mamo? – Dziewczynka kroczyła wolno wśród lśniących materiałów, wielkimi oczyma podziwiała idealnie wyszyte wzory.

– Tak? – Głos dobiegł gdzieś z końca pomieszczenia. Tam zwykle stała specjalna szafka z dodatkami i w tym właśnie kącie Miyoshi trzymała przygotowane na lato yukaty.

– Skąd masz je wszystkie?

– Z bardzo daleka, kochanie. Podejdź do mnie. – Dziewczynka posłusznie wypełniła polecenie. – Mam je od wspaniałych przyjaciół.

– To gdzie oni są? Ani razu żadnego nie widziałam – rzekła powątpiewająco mała.

– Oj, widziałaś. Pamiętasz Masahiro?

Sayuri w zamyśleniu wydęła zabawnie usta.

– Tego wielkiego, chudego, czarnego, smutnego? To od niego je masz?!

– Wcale nie jest smutny! – zaśmiała się Miyoshi. – Ale nie, nie od niego. Potwierdzam tylko, że mam przyjaciół. Ale spójrz tutaj, widzisz to? – Wskazała wysoki na około trzydzieści cali* kufer. Wykonany był z ciemnego drewna, prawdopodobnie hebanu, na rogach miał złote okucia. W centralnym miejscu na wieku znajdował się złocony okrąg z konturem czegoś przypominającego sześcioramienną gwiazdę. Na samym środku znajdowała się niewielka szczelina. — Tam trzymam bardzo ważną i cenną szatę. Jest przekazywana w naszej rodzinie od pokoleń i choć bardzo stara, zachowana jest w idealnym stanie. Zamknięta jest na klucz, którego nie mam przy sobie, ale obiecuję ci, że w przyszłości będzie należeć do ciebie.

Z upływem wypowiedzenia kolejnych zdań, oczy Sayuri powiększyły się, jakby to do nich docierały informacje. W pewnym momencie mała kiwnęła zdecydowanie głową.

– Dobrze się nią zaopiekuję!

– Liczę na ciebie! – krzyknęła wesoło matka i cała aura tajemniczości prysła niczym bańka. – A teraz przebierzmy się.

Tym razem Miyoshi przygotowała dla córki yukatę w ciepłym kolorze moreli o lekko zaróżowionym dole i końcach obszernych rękawów. Tam też prezentował się wzór białych peonii. Kobieta dokładnie owinęła talię w ciemnofioletowe obi i ostatecznie przewiązała cienką żółtą wstążką. W niewielkim pudełku na regale znalazła dokładnie biały kwiat peonii ozdobiony paroma koralikami i wetknęła go tam, gdzie mała spięła włosy.

Sama natomiast przyodziała się w jasnozieloną szatę, ozdobioną bladymi różowymi kwiatami oleandrów. Obwiązała się srebrzystym obi i różowym obijime*. Kiedy już skończyły, Miyoshi dokładnie pozamykała wszystkie pudełka, zawinęła w materiały niepotrzebne jednak dodatki i pochowała. Dała jeszcze córce ozdobny woreczek i opuściły to magiczne poddasze, zamykając za sobą ciężkie drzwi.

Zeszły na parter akurat w momencie, gdy do domu wszedł postawny mężczyzna. Mała Sayuri rzuciła się na niego z radosnym piskiem, opamiętała się jednak, by nie skoczyć ojcu w ramiona. Nie chciała niepotrzebnie zniszczyć yukaty. Zamiast tego ojciec wziął jej rękę i okręcił córkę wokół własnej osi, po czym pokiwał głową z uznaniem. – Z roku na rok coraz piękniejsza – tak powiedział, a gdy podeszła druga jego kobieta, pocałował ją w skroń.

Chwilę później z domu wybiegła Sayuri, usłyszała jeszcze jak matka woła, aby uważała i nie potknęła się. Ale dziecko było bardziej zainteresowane muzyką dobiegającą spod stóp wzgórza, na którym stał ich dom. Z góry nie było widać tego, co tam się dzieje, gęste drzewa zasłaniały widok.

Osamu. Mała mieścina, rozciągnięta w wąskiej dolinie. Jej północny kraniec zawierał w sobie tylko domy starej architektury japońskiej. Tam właśnie mieszkała rodzina Murasaki i tam też, co roku ostatniego dnia sierpnia odbywał się festiwal.

Kolorowe, papierowe wiatraki, rzucające ciepły blask lampiony i owiane różnymi zapachami barwne stoiska, z jedzeniem, z zabawkami, z grami… Cała Wschodnia i Zachodnia aleja wypełniona była kolorowymi strojami i miłym nastrojem.

Murasaki spieszyła się i omal nie zerwała pasków w sandałach. Zbiegła ścieżką wprost na zapełnioną ludźmi ulicę. Zatrzymała się na moment, by pochłonąć bajeczny obraz, po czym znów ruszyła pędem. Kierowała się koniec Zachodniej Alei, tam też znajdowała się niewielka świątynia.

Przed sobą ujrzała starą, pomarszczoną kobietę podpartą na laseczce. U jej boku, podtrzymując ją za ramię stał niewiele od niej starszy szczupły brunet.

– Dzień dobry, babciu Yoko! – krzyknęła radośnie i pomachała staruszce. Kiedy ją mijała oniemiały chłopak spojrzał na nią dużymi, zafascynowanymi, brązowymi oczami. Szybko jednak zniknęła mu z pola widzenia.

Przeciskała się w zniecierpliwieniu przez tłum i w końcu się zatrzymała. Złapała oddech, lecz zanim zdążyła się odezwać, dwóch nastolatków rozmawiających nieopodal zwróciło na nią uwagę.

– O! Yuri-chan! – zawołał do niej ten wyższy, z uniesioną na przywitanie ręką. Miał bardzo ciemne, włosy – zupełnie jak ojciec. Oczy miał jednak inne, niby brązowe, ale widocznym złotym błyskiem.

– Aki! – Mała podbiegła do niego, rozpromieniona. Zupełnie nie przeszkadzało jej, gdy brat położył jej dłoń na głowie.

– W takim razie do zobaczenia jutro, Akinori-kun – odezwał się drugi, o jasnych loczkach. Zanim odszedł schylił się jeszcze do młodszej siostry przyjaciela. – A tobie życzę wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Sayuri-chan. Cześć!

– Na razie! – pożegnał się Akinori, teraz już mógł poświęcić siostrze więcej uwagi. – Miałaś jakąś spinkę we włosach? – zapytał widząc odstający kosmyk włosów. Ręka Sayuri natychmiast powędrowała do miejsca, w którym powinna być wpięta biała peonia. Z przerażeniem spostrzegła, że jej tam nie ma. Musiała niepostrzeżenie wysunąć jej się z włosów, podczas przeciskania przez tłum.

– Nie martw się, zaraz ją znajdziemy – powiedział Akinori i uśmiechnął się tajemniczo – ale najpierw chcę ci coś dać. Pamiętasz? Obiecywałem ci prezent urodzinowy. Zaczekaj tu chwilkę.

Dziewczynka tylko moment na niego patrzyła, po czym odwróciła się w stronę, z której przyszła. Oczy miała zwrócone na kamienną drogę, chcąc dojrzeć, czy pomiędzy fałdami różnych kimon nie dostrzeże zagubionej ozdoby. Patrzyła, ale tak naprawdę nie widziała. Zastygła na długą chwilę, a może to był ułamek sekundy, nie zwracając uwagi na otaczający ją świat. Z tego stanu wyrwał ją znajomy kramarz, oferując swoje słodkości.

I wtedy zdarzyło się kilka rzeczy na raz. Ludzie daleko zaczęli krzyczeć. Otoczenie zalała parząca czerwień. W powietrze wzbiły się resztki stoisk, a pchnięta siłą wybuchu Sayuri upadła na twarz.




Hitsugaya obudził się z czołem zroszonym potem. Jego wielkie zielono-niebieskie oczy długo zwrócone były w sufit, dopóki nie uspokoił oddechu. Był tak zszokowany, że nie mógł skupić się na jednej myśli. Co rusz przez głowę przewijały się zdania, obrazy, dźwięki.

Jakiś stary zegarek wskazywał okolice trzeciej nad ranem. Za oknem szalał zimny, porywisty wiatr. Słaby blask ulicznych latarń wpadał do pomieszczenia.

W pokoju było nienaturalnie gorąco, przynajmniej tak mu się wydawało. Wynurzył się więc spod kołdry i wstał. Na materacu obok smacznie spała Matsumoto. Hitsugaya zrobił zdegustowaną minę na widok rozkopanej pościeli i prawie półnagiej – a przynajmniej odsłonięte było dużo więcej niż wypadało - wice-kapitan, mocno wtulonej w poduszkę. Kapitan zatem przykrył ją z powrotem i wyszedł cicho na korytarz.

Zmierzając na schody rzucił mu się w oczy oprawiony w ramkę drzeworyt. Ramka… Właśnie! Zastanawiał się, czy to co widział we śnie zdarzyło się naprawdę, czy to tylko jakiś wymysł wyobraźni. Przypomniało mu się jednak, że wyższy ciemnowłosy chłopak był tym samym ze zdjęcia, które widział kiedyś w pokoju Murasaki. Więc to naprawdę był jej brat, a to dziecko stojące obok staruszki…

– ... to ten chłopak z kawiarni – dokończył szeptem i skierował się na dół, do kuchni. Ale… nigdy go nie widziałem, Murasaki też nic nie mówiła. Jest tylko na tym zdjęciu. Otworzył lodówkę, oślepiło go na moment światełko, a gdy już się przyzwyczaił, schylił się po butelkę wody schowaną gdzieś z tyłu. Zatrzymał się z ręką w przyjemnym chłodzie i zmarszczył brwi. Czyżby ten chłopak…

– Tōshirō?

Na dźwięk swojego imienia wykonał tak gwałtowny i nieokreślony ruch, że grzmotnął w drzwi lodówki. Zabolało. Odwrócił się, mrużąc oczy. Na krzesełku za stołem siedziała skulona właścicielka domu. Było ciemno, więc nie zauważył jej w mroku, ale dlaczego nie poczuł jej energii? Miała wysoko uniesione brwi, zamrugała parę razy oczami i parsknęła cicho, nieco rozbawiona.

– Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć…

Mówiła cicho, wcale nie wesołym głosem. Światło lodówki pozwoliło mu dostrzec spuchnięte, podkrążone oczy. Płakała?

– Co tu robisz? – zapytał, w końcu wyciągając butelkę. Za moment zabłysnęła lampka nad kuchennym blatem, tuż obok pieca. Mógł widzieć więcej.

– Nie mogłam spać, wiatr mnie obudził – odparła i przyjrzała mu się badawczo. Zwykła koszulka i spodenki odsłaniały rzeczywiście umięśnione ciało. Był jednak jakiś taki zmizerniały. Kruchy. – A ty? Nie wyglądasz najlepiej, wszystko gra?

Tym razem kapitan parsknął. 

– Głupia. Spójrz na siebie. Wyglądasz jak widmo. – Tym komentarzem wywołał lekki uśmiech. Cały gniew niedawnej sprzeczki zniknął. Po chwili spoważniał. – Nie mogłem zasnąć. Znasz dobrze tego chłopaka z kawiarni, Tokiego?

– N..Nie, trochę – odparła powoli, zaskoczona. – Czemu pytasz?

– Bez powodu.

Zapadła cisza. Murasaki wbiła wzrok w blat stołu, a Hitsugaya niespecjalnie gdzie miał zawiesić swój. Wiatr za oknem wył i rozbijał gałązki krzaków o drewnianą konstrukcję tarasu. W pewnej chwili kapitan zauważył kątem oka jakiś ruch, skierował tam swoje oczy i zauważył, że głowa dziewczyny niebezpiecznie chybocze się na boki.

– Hmf, żałosne stworzenie – mruknął z westchnieniem. Podszedł do jej krzesełka i – powstrzymując się przed zrobieniem perfidnej miny - przyłożył zimną butelkę do szyi Sayuri. Ta aż podskoczyła na krzesełku, wystraszona. Wycelował wodę prosto przed jej nos. Spojrzała na niego nierozumiejącym wzrokiem. – Idź do łóżka, wyśpij się. Mamy sporo roboty w ciągu dnia. Jeżeli będziesz zawadzać, nie dostaniesz taryfy ulgowej – zagroził jej.

Tym razem uśmiechnęła się szczerze i odsunęła butelkę. Nieważne jak bardzo potrafił być momentami irytujący, czuła jakąś wieź łączącą ją z tym chłopakiem. Wszystko zapowiadało, że jeszcze nie jedno ze sobą przejdą.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 
*30 cali – ok. 76 cm
Yukata – rodzaj kimona, bez podszewki, idealne na lato.
Obijime – czyli właśnie ta cienka wstążka. Pisząc obi mam na myśli ten najszerszy pas, niestety nie udało mi się dociec jego prawdziwej nazwy, być może tak właśnie ona brzmi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz