11 czerwca 2012

Seigyoku: I


Ognista kula, powszechnie znana jako Słońce, zniknęła już częściowo za wysokimi budynkami centrum Karakury. 
Sayuri złocistym wzrokiem omiatała okolicę. Pustą okolicę w dodatku. Przeprowadziła się do tego miasta zaledwie kilka dni temu i z tego, co zauważyła, mieszka w nim bardzo dużo osób, ale nie sądziła, że w niedzielę, park jest tak pusty. W Osamu teraz bawią się na festynie, pomyślała smutno i westchnęła. Zapewne przyczyną pustej okolicy było jutrzejsze rozpoczęcie nowego semestru w szkołach. Z tego powodu uczniowie przygotowywali się na powrót z letnich wakacji, a ci, którzy nie zdążyli zrobić tego wcześniej, pewnie odrabiają pracę domową zadaną na ten okres.
Pusty plac zabaw aż wołał swoim wyglądem, by choć jedna osoba weszła na jego teren. Niewiele się nad tym zastanawiając, Sayuri zajęła huśtawkę i odepchnęła się lekko nogami. Nie lubiła późno wracać do domu. Ale już się przyzwyczaiła. Nie lubiła wracać do domu, w którym traktowano ją jak powietrze, w którym każdy zajmował się tylko i wyłącznie sobą, w którym każdy miał swój, niedostępny dla nikogo innego, świat. A wszystko to działo się od tamtego koszmarnego sierpniowego wieczora. Kiedy ogień pochłonął to, przez co jej rodzina się rozpadła...
Ktoś usiadł na huśtawce obok. Dziewczyna zwróciła ku przybyszowi tylko złote oczy, które spoczęły na wysokim chłopaku, którego ‘kolczaste’ włosy kolorem przypominały dojrzałą pomarańczę. Nie patrzył się na nią, brązowymi oczyma lustrował niebo. Dopiero po chwili odwrócił głowę w jej stronę.
– Wszystko gra? – spytał jakby znali się od dawna.
– No jasne  –  odparła podobnym do jego tonem głosu. – Dlaczego miałoby nie?
– Przez chwilę wyglądałaś jakbyś była zła i zmartwiona za razem.
– Możliwe. – Przeniosła wzrok przed siebie. – Zawsze rozmawiasz z nieznajomymi? – spytała podchwytliwie.
– Nie zawsze...
– Czyli wnioskuję, że czekając na kogoś i nie mając nic lepszego do roboty, po prostu zagadałeś do mnie.
– Możliwe – powiedział, uśmiechając się lekko i wyciągając ku niej dłoń. – Jestem Kurosaki Ichigo.
– Ichigo? Szlachetne imię*. – Odwróciła się do niego i uścisnęła jego dłoń swoją. – Murasaki Sayuri.
Słońce już całkowicie zniknęło za budynkami. Całe otoczenie przybrało ciemniejsze barwy. Opadające luźno na ramiona włosy Murasaki, przybrały kolor głębokiego burgunda. Złocisty blask oczu przygasł.
– Jesteś pierwszą osobą z tego miasta, z którą rozmawiam – powiedziała po chwili ciszy Sayuri. – Zacznę chyba zapisywać sobie rekordy – parsknęła cicho do siebie.
– Pewnie nie łatwo było ci przy przeprowadzce.
– To już druga. Przyzwyczaiłam się w miarę. I tak pewnie nie zagoszczę tu na długo, za jakieś dwa lata raczej mnie już tu nie będzie.
– Praca rodziców?
– Myślę, że tak. Nawet sama nie wiem – odpowiedziała chłodno.
Ichigo nie pytał już o nic więcej. Nagła zmiana tonu wypowiedzi Murasaki podpowiadała mu chicho, że lepiej nie brnąć w ten temat głębiej. A ona mu była za to wdzięczna.
– Przepraszam, muszę już iść – odezwała się nagle i wstała z huśtawki. Przez moment poczuła jakby nogi się pod nią ugięły. Kurosaki posłał jej lekko zdziwione spojrzenie. – Zakładam, że jeszcze się spotkamy. W takim razie do zobaczenia. – Uśmiechnęła się smutno i odeszła.
Ichigo obserwował ją uważnie dopóki nie zniknęła za drzewami.
                                                                  


*

Przez te parę minut rozmowy, Sayuri nie sądziła, że Ichigo wzbudzi u niej tak silne poczucie ufności do jego osoby. Już dawno się tak nie czuła. Doszła do wniosku, że ten chłopak musi mieć wielu przyjaciół, skoro potrafi tak podziałać na zupełnie obcą mu osobę. 
W ciągu kilku dni dała radę zapamiętać drogę z parku do domu i z domu do szkoły, toteż powrót nie zajął jej zbyt długo czasu. Gdy tylko skręciła w prawą uliczkę, od razu zauważyła wyróżniający się pochyły dach, pokryty ciemnoszarą dachówką. Ten dom jest stanowczo za duży jak na trzy osoby, westchnęła w myślach. Z miną nieszczęśnika przeszła przez furtkę, a następnie kamienną ścieżkę i weszła do domu.
– Wróciłam – rzuciła z przyzwyczajenia, ściągając buty w przedpokoju.
Naprzeciwko frontowych drzwi, po drugiej stronie dość długiego korytarza, znajdowało się obszerna kuchnia. Jakieś trzy metry od niej, po prawej stronie, z szerokiego wejścia, na drewnianą podłogę padał snop światła z salonu. Sayuri podeszła cicho do tego miejsca i wystawiła głowę zza ściany. Jej ojciec siedział na odwróconej tyłem do niej sofie i przeglądał jakieś papierzyska, matka natomiast szukała czegoś zawzięcie w jednym z setek kartonów.
– Nie powinnaś tak długo włóczyć się po mieście – powiedziała sucho mama, nawet nie odwracając się. Niezła jest... – Zwłaszcza, że dopiero się tu przeprowadziliśmy.
– Jak widać nic mi się nie stało – odparła, wzruszając ramionami. Matka podniosła głowę i spiorunowała ją spojrzeniem niemal identycznych oczu jak jej. – Ekhm... To ja pójdę do siebie.
Minęła szybko salon, a następnie wspięła się znajdującymi się tuż przed kuchnią schodami na pierwsze piętro i zamknęła w swoim pokoju. W tym dniu nie pokazała się już na dole ani razu.

*

Wypadła z domu jak oparzona.
– Cholera – mruknęła do siebie, biegnąc przez ulicę. – I to w pierwszy dzień.
I to nie pierwszy raz takie coś jej się przytrafiło. Zawsze gdy trzeba było wcześniej wstać, budzik jak na złość robił strajk i dzwonił o zupełnie innej godzinie. Rzeczą, którą postanowiła teraz zmienić Sayuri, wraz z miejscem zamieszkania, to pozbycie się tego denerwującego urządzenia.
W biegu jeszcze poprawiała czerwoną kokardę pod szyją, należącą do części jej nowego szkolnego mundurka. Dopiero przed budynkiem liceum zwolniła. Weszła do środka wraz z dzwonkiem, oznajmiającym początek lekcji i lekko zdenerwowana odnalazła salę klasy pierwszej. Gdy rozsunęła drzwi okazało się, że cała klasa siedzi już na swoich miejscach, a młoda nauczycielka, trzymająca pod pachą dziennik, zapewne miała dopiero zaczynać swój monolog, ale zamarła odwrócona w jej stronę z otwartymi ustami. Zresztą cała klasa teraz patrzyła na nią. Po chwili na twarz nauczycielki wypłynął chytry uśmieszek.
– O, nasza nowa koleżanka – powiedziała zadowolona i wzięła kartkę z biurka, spojrzawszy na nią przelotnie. – Murasaki Sayuri jak mniemam.
– Tak, proszę pani – odparła złotooka i weszła do sali, zamykając za sobą drzwi.
– Świetnie. No dalej, przedstawi się całej klasie i zajmij miejsce.
Murasaki stanęła na środku i powiodła wzrokiem po uczniach. Od razu jej uwagę przykuły sterczące pomarańczowe włosy Kurosakiego. Zrobiło jej się lżej na duchu. Chłopak wyglądał na zadowolonego.
– Myślę, że nie mam nic więcej do dodania – powiedziała do kobiety i ruszyła w tył klasy, ku wolnemu miejscu pod oknem. Zdążyła jeszcze podłapać czujne i dość nieprzyjazne spojrzenie zza szkieł okularów bruneta, siedzącego z przodu.
Lekcje minęły jej spokojnie, chociaż na żadnej długiej przerwie, nikt prócz Inoue Orihime – rudej, bardzo wesołej i nieco dziwnej dziewczyny – nie zagadał do niej. Nawet Ichigo nagle zniknął. Ostatnie minuty ostatniej lekcji płynęły wolno w niewyobrażalnej nudzie. A gdy tylko uczniowie usłyszeli upragniony dźwięk dzwonka, nie minęła minuta i cała klasa opustoszała.
Chcąc, czy nie chcąc, Sayuri znalazła się w tym samym miejscu, co wczoraj. Na huśtawce. Tymczasem na placu zabaw było zaledwie kilka dzieciaków, które wracając ze szkoły bądź z przedszkola, namówiły rodzica, by pozwolił im choć chwilkę się pobawić. Jednak dziewczyna nie zwracała na nich najmniejszej uwagi. Uparcie wpatrywała się w ziemię, aż nie zauważyła, gdy postać usiadła na huśtawce obok.
– Tak myślałem, że tu będziesz – powiedział Ichigo z nutką triumfu w głosie.
Sayuri zaśmiała się krótko.
– Jesteś niemożliwy.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

* Ponoć Ichigo znaczy 'ten, który chroni
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 
edit 11.06.2012: Ten rozdział otwiera nową wersję Seigyoku i jest śmiesznie krótki i dziwny. Ale ukazał się on 26.04.2009 ,więc ponad 3 lata temu, zatem mój poziom pisania był dość niski, a uważam, że przez te lata jednak się troszkę podciągnęłam ; ) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz