11 czerwca 2012

Seigyoku: IV


Szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w błękitne niebo. Gdzieniegdzie puszyste, białe obłoczki leniwie sunęły z jednego końca jej pola widzenia na drugi.

Murasaki była zdziwiona i przerażona za razem. Zdecydowanie nie przypominała sobie, by zasnęła pod gołym niebem na jakiejś łące. Opanował ją jakby paraliż. Nie mrugnęła ani razu, nie poruszyła żadną kończyną, ani nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Tyle że nie zrobiła żadnej z tych rzeczy, bo nie mogła, tylko nie chciała. Już ileś razy odtwarzała w pamięci moment, w którym smukła katana wbiła się w jej klatkę piersiową. Nie było jednak rozdzierającego bólu. Na początku poczuła jedynie ukłucie w okolicy serca, a później... Później jakby gładki, chłodny materiał spływał po jej ciele. Chyba nawet widziała jaskrawe światło. Czy tak właśnie wyglądała śmierć? 

Zmusiła się do spojrzenia w jakiś inny punkt, gdy usłyszała gdzieś z boku szelest trawy. Czuła czyjąś obecność. Nie miała pojęcia skąd, ale wiedziała, że owa postać posiada jakąś niezwykłą energię. Myślami przygotowała się w razie czego do nagłej ucieczki.

– Bardzo dobrze – pochwalił ją czyjś głęboki ton głosu i natychmiast obróciła głowę w stronę jego źródła. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Kilka metrów dalej stało niesamowite stworzenie o czarno-granatowych piórach. W złotych oczach gryfa zabłysły iskry rozbawienia.

– Na twoim miejscu też bym tak zrobił – oznajmił gryf. Głos miał niski, spokojny.

Zdziwiona Murasaki usiadła nagle. Myślała, że śni. Mówiące fantastyczne stworzenia na pewno istniały tylko w snach. Nie mogąc się zdobyć na nic innego, wybełkotała tylko:

– Co?

– Jeszcze przed chwilą gotowa byłaś w razie czego poderwać się do nagłej ucieczki.

– Skąd wiedziałeś? – spytała podejrzliwie.

– Jestem przecież częścią twojej duszy – odparł jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

Sayuri spojrzała na niego z powątpiewaniem.

– Uważam, że jesteś częścią mojej wyobraźni. Tylko mi się śnisz... – powiedziawszy to bezbarwnym głosem, wstała i rozejrzała się. Z każdej strony, aż po horyzont, rozciągały się żywozielone łąki. Jedyną dziwną rzeczą, którą ujrzała obróciwszy się do tyłu, był zarys ciemnych chmur, kłębiących się gdzieś bardzo daleko.

– Nie sądzę – odparło stworzenie z takim samym spokojem co wcześniej.

Dziewczyna odwróciła się i podeszła do niego. Jeżeli był to sen, nie miała się czego obawiać. Zwierzę było bardzo wysokie, głowa Murasaki ledwo co wystawała ponad jego grzbiet. Dotknęła ręką jego szyi. Obrastające ją pióra były takie miękkie.

– Jak mi to udowodnisz? – spytała.

– Byłoby mi prościej, gdybyś była Shinigami i uwierzyła mi na słowo... Ale nic nie szkodzi.

– Ale, że niby kim...?

– A teraz zapamiętaj, co ci powiem. Gdy wrócisz, dobądź mnie i powiedz...

*

– Zaiskrz, Mirahane.

Czyżby wróciła? W każdym razie zrobiła to, co powiedział gryf. To wszystko już jakoś nie wyglądało na sen...

Tak naprawdę nie wiedziała o co w tym wszystkim chodzi. Jak to się stało, że siedziała w czarnym kimonie na środku ulicy, a w ręce trzymała piękny, błyszczący na biało-niebiesko miecz. Czuła jakby jej ciało było lekkie jak piórko. Jakby przy najmniejszym powiewie wiatru miało zostać porwane.

Nie dało się opisać w jakim stopniu była zszokowana. Był to przecież czysty absurd. Lód od tak nie pojawiał się we wrześniu na środku drogi, a samurajowie od dawna byli już częścią historii.

– Kapitanie! – dobiegł ją głos przybliżającej się Rangiku.

Murasaki podniosła wzrok z asfaltu wprost na klęczącego przed nią, ciężko rannego białowłosego chłopaka. Swoim nieco przymglonym wzrokiem spojrzał się na nią, a gdy krew obficiej popłynęła z jego ran i przewrócił się na ziemię, poczuła tak ostry ból w klatce piersiowej, że ten piękny miecz wypadł jej z dłoni. Zacisnęła mocno palce na czarnej szacie i ponieważ każdy oddech przynosił coraz to silniejszą falę bólu, starała się jak najmniej nabierać powietrza w płuca. Rangiku krzyczała coś zdenerwowana. Musiała wołać Orihime, gdyż chwilę później pojawiła się przy niej rudowłosa. Widziała ją kątem oka. Dziewczyna stanęła jak wryta, nie mając pojęcia co zrobić. 

– Pomóż mu – wydusiła z siebie Murasaki.

– Sayu...

– Szybko! – krzyknęła i zwinęła się z bólu. Jeżeli myślała, że to jaskrawe światło miało oznaczać śmierć, to grubo się myliła. Nic nie mogło się równać z tym, co czuła teraz. Zaczęło jej szumieć w głowie, jednak nie z powodu rosnącego bólu, tylko lekkim jego ustąpieniem. Myśląc już, że serce nie wytrzyma i rozerwie się na strzępy, nagle wszystko zaczęło się bardzo powoli uspokajać. Trwała tak w bezruchu długą chwilę. Gdy organizm pozwolił jej chociażby podnieść wzrok, ujrzała świetlistą, pomarańczową kopułę rozciągniętą ponad ciałem chłopaka. Krew z jego ran przestała się sączyć, a same w niesamowity sposób się zasklepiały i już po chwili nie było po nich śladu.

Rangiku wydała z siebie pisk radości, gdy chłopak otworzył w końcu oczy, a Sayuri zdała sobie sprawę, że ręce jej się trzęsą. Ból całkowicie ustąpił, pozostał tylko szum w uszach.

– Wszystko w porządku?  –  spytała Orihime, podchodząc do niej.

– Tak, już tak  –  odparła Murasaki, gdy rudowłosa pomagała jej wstać. Popatrzyła najpierw na Rangiku, a później na białowłosego chłopaka. - Czy teraz mi wszystko wytłumaczycie?

Podniosła ostrze błyszczącego miesza na wysokość oczu,dając jeszcze bardziej do zrozumienia, o co jej chodzi.

*

Podała kubek Toushirou – bo takie właśnie imię nosił białowłosy – i zabrała się z powrotem za przeglądanie papierzysk porozwalanych po salonie. Osoba, która tu była zostawiła po sobie niesamowity bałagan i teraz Murasaki musiała to posprzątać.

Stojący przy oknie chłopak obrzucił smętnym wzrokiem pomieszczenie, a potem utkwił je w Sayuri. Opisał jej pokrótce kim są Shinigami, jakie jest ich zadanie i jaka panuje sytuacja w ich świecie – Soul Society.

Rangiku i Orihime, które siedziały na kanapie, nic nie mówiły, a i złotooka – ku zdziwieniu białowłosego – też nie paliła się do rozmowy. Szczerze mówiąc, spodziewał się jakiejś piekielnej awantury, albo przynajmniej czegoś w tym rodzaju. Natomiast ona była nienaturalnie spokojna.

– Tak naprawdę, to nie wiem, co o tym myśleć – odparła w końcu. – Nie chodzi o to, że wam nie wierzę, bo wcale tak nie jest. Widziałam wszystko, nawet poczułam na sobie niektóre rzeczy... – Rzuciła przelotne spojrzenie na kimono, w którym wciąż była i na miecz leżący na ławie. – Po prostu nie wiem.

Nagle drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem, a w tym samym momencie, gdy Orihime zerwała się na równe nogi, w progu salonu stanął Kurosaki z czarnowłosą towarzyszką.

– Sayuri! – Patrzył na nią szeroko otwartymi oczyma. Otworzył usta z zamiarem powiedzenia czegoś, ale chyba nie mógł się zdecydować, więc zwrócił się do białowłosego. – Co tu się dzieje, Toushirou!?

– Uspokój się, Kurosaki – fuknął Hitsugaya. – Nie cofniemy czasu...



– Czułeś to, Kurosaki-kun? – Orihime spojrzała na chłopaka.

– Nawet ja to czułem – wtrącił brunet i poprawił spadające z nosa okulary. – Co tam się stało, Kurosaki?... Kurosaki?! Słuchasz mnie?!

– Taa... – mruknął. – Ona... ona tylko się zdenerwowała.

– To zrób coś nim wplączesz w to coraz więcej osób... Naprawdę, Kurosaki, nie wiem, co w tobie takiego jest, że tak działasz na innych ludzi...

*

W domu zaroiło się od ludzi. Trójka dopiero co przybyłych dyskutowała o czymś zażarcie z Kurosakim i niską brunetką – Kuchiki Rukią. Stojąca pod ścianą Murasaki nie była zdziwiona, było to owe osobliwe towarzystwo ze szkoły, kręcące się blisko Ichigo. Mimo iż wcześniej Toushirou wytłumaczył jej to i owo, to i tak nie zrozumiała nawet połowy z tego, o czym była mowa. I nie była do końca pewna, czy chce wiedzieć. 

Rozmyślanie przerwał jej głos białowłosego Hitsugayi dochodzący zza ściany. Chłopak wraz z Rangiku wyszli kilka minut wcześniej do przedpokoju, by porozmawiać o czymś na osobności.

– ... Rozmawiałem z Kurotsuchim. Przekazał mi rozkazy od Generała, wracamy za trzy dni – oznajmił krótko. Z odgłosów stóp na drewnianej podłodze wywnioskowała, że chłopak zrobił może krok do przodu, po czym zatrzymał się. Nastąpiła chwila ciszy.

– Kapitanie... – Tym razem odezwał się zmartwiony głos kobiety.

– Co jest, Matsumoto?

– Czy... Czy będziesz miał tak poważne problemy jak Rukia?

Sayuri zmarszczyła lekko brwi. O jakie problemy chodziło Rangiku? W każdym bądź razie Hitsugaya nie odpowiedział od razu, więc można było wyczuć, że to pytanie go zaskoczyło.

– Nie wiem, Matsumoto. To się okaże, gdy wrócimy.  –  Tymi słowami zakończył rozmowę z kobietą, a Murasaki przybrała obojętny wyraz twarzy, jak wszedł do salonu.  –  Zbieramy się  –  oznajmił wszystkim.  –  Kurosaki, ty też. Wracaj do domu.

– Dokąd pójdziecie? - spytała Murasaki.

– Najpierw odstawimy Inoue Orihime do domu, a potem wstąpimy do Urahary na parę chwil  –  odparł białowłosy.

– Urahary?

– Długa historia  –  westchnął Ichigo.

– Z pewnością - zgodziła się dziewczyna.  –  Chciałabym jej kiedyś dokładnie posłuchać.

Ichigo posłał jej pokrzepiający uśmiech, po czym wszyscy shinigami skierowali się do wyjścia. Pierwsi mieli wyjść Hitsugaya z Rangiku, Inoue, Ikkaku i jego przyjaciel Yamichika, lecz zanim opuścili dom Sayuri, białowłosy powiedział jej:

– Zobaczymy się jutro w szkole, do tego czasu nie zrób sobie krzywdy, ani nie wpadnij w kłopoty.

– Nawet nie mam najmniejszego zamiaru.

– Niech tak będzie  –  mruknął i z resztą towarzyszy szybko się ulotnili, pozostawiając tylko Rukię, Ichigo i Renjiego.

– Nie martw się – odezwał się Renji. – Kłopoty zwykle trzymają się Ichigo, więc nie ma się czym przejmować.

– Musiałeś to powiedzieć? - Kurosaki spojrzał wymownie w sufit.

– Rukia  –  Murasaki posłała jej niezwykle poważne spojrzenie. – Jakie problemy czekały cię wtedy w Soul Society?

– Czemu o to pytasz? – Brunetka była zszokowana tym nagłym pytaniem.

– Powiedz mi, proszę.

– Miałam zostać stracona - oznajmiła po chwili ciszy, uważnie przyglądając się złotookiej – za oddanie swoich mocy Ichigo.

Sens tych słów spadł na nią tak niespodziewanie jak grom z jasnego nieba.

Śmierć!?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz