13 czerwca 2012

Seigyoku: XII


Plecione sandały, choć cicho stąpały po warstwie popiołu, wzbijały jego niewielkie ilości w powietrze, które następnie osadzały się na skarpetach Murasaki. Zgliszcza wciąż spowijał zapach spalonego drewna, plastiku, a co najgorsza - ludzkiego ciała.

Na twarzy Sayuri wykwitł grymas. Czuła się przynajmniej niekomfortowo. Z lekkim obłędem rozglądała się po tym, co zostało po morderczym żywiole: zarwana i niemal doszczętnie zwęglona drewniana konstrukcja i parę lekko zniszczonych sprzętów domowego użytku, a wszystko to przykryte pyłem.

Poczuła nagle, że robi jej się duszno od samego patrzenia na tą ruinę, więc odwróciła się napięcie i aż drgnęła przerażona, zasłaniając usta dłonią. Twarz duszy chłopca, tak jak i reszta jego odsłoniętego ciała była poważnie poparzona, miejscami widać było nawet gołe mięso.

Ale dziecko jakby nie zwracało na to uwagi, najprawdopodobniej nie czuł żadnego bólu.

– Widziałaś moją siostrę?

– O rany  –  szepnęła do siebie Murasaki, robiąc krok w tył. – Toushiro!

– Powiedz, gdzie ona jest? – dociekał malec.

– Toushiro!

Tym razem zawołany zjawił się obok niej w mgnieniu oka. Mały wystraszył się w pierwszym momencie obnażonego ostrza Hyourinmaru, ale zaraz wróciła mu odwaga.

– Szukam siostry, pomóż mi ją znaleźć! – błagało dziecko, zwracając się teraz do Hitsugayi. Chłopiec postąpił do przodu, na co Murasaki sztywno odsunęła się do tyłu i odwróciła głowę w bok.

Kapitan rzucił jej niespokojne spojrzenie, po czym zwrócił się do chłopca.

– Jak ona wyglądała?

– Była bardzo podobna do mnie, tylko trochę wyższa.

– Rozumiem – Hitsugaya skinął głową. – A więc twoja siostra jest już w Soul Society. To miejsce, do którego trafiają dobre dusze – wyjaśnił, widząc niezrozumienie w oczach dziecka. – Też możesz tam iść, być może ją spotkasz.

– Naprawdę?

– Tak.

Nastąpiła długa chwila ciszy, podczas której malec zastanawiał się gorączkowo nad decyzją.

– Jak się tam dostanę ? – zapytał z dozą nieufności.

– Ona – kapitan wskazał na Murasaki – przyłoży ci do czoła koniec gardy swojego mie...

– Nie zrobię tego.

Hitsugaya spojrzał na nią z niedowierzaniem.

– Co?

– Nie zrobię tego – powtórzyła Sayuri.





Szli w ciszy. Ona nieco bardziej z przodu, od dłuższego czasu z kamienną miną i kompletną ignorancją na otaczający ją świat. On – choć wydawałoby się to zabawne – przypominał psa, wiernie drepczącego za swoim właścicielem. Ale Hitsugaya Toushirou nie był psem, tylko dumnym kapitanem, który nie pozwalał sobie na niesubordynację podkomendnych… Niestety problem polegał na tym, że Murasaki nie należała do jego dywizji, ani nawet do jego świata, więc on mógł siebie nazwać co najwyżej jej opiekunem.

Rozeźlony zatrzymał się nagle.

– Dlaczego nie odesłałaś tego chłopca? – Jego słowa zatrzymały Sayuri kilkadziesiąt kroków dalej.

– Bo nie. – Odpowiedź dotarła po kilku dłuższych sekundach, nawet nie raczyła się odwrócić.

Przez moment wydawało się, że był oburzony tymi słowami. W rzeczywistości chyba bardziej się zdziwił niż zirytował. Dla niego brzmiało to czystym absurdem, nikt przecież nie odważyłby się użyć takiego argumentu.

– Bo nie? – powtórzył. – Zdecydowałaś się być shinigami, wiedziałaś na co się piszesz. To nie są bajeczne czasy, Murasaki. Teraz ważna jest współpraca…

Odwróciła się gwałtownie i spojrzała na chłopaka wzrokiem już nie złotem błyszczącym ciekawością i spokojem, tylko zmatowiałym od gniewu.

– Co nie znaczy, że musisz mnie znać na wylot. Wystarczy, że twój miecz to zrobił…

Znów zapanowała cisza.

Bezkresne zdumienie opanowało sylwetkę kapitana, gdy Murasaki odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w kierunku domu.





Gdyby ktoś użył specjalnego przyrządu pozwalającego gołym okiem zobaczyć energię duchową shinigami, dostrzegłby napięcie panujące między reiatsu otaczającym Murasaki a tym wokół Hitsugayi. Matsumoto nie musiała jednak widzieć tego, bo innymi zmysłami mogła bez problemu poczuć, że coś jest nie tak.

Czekała na swojego kapitana przed domem Sayuri, by mogli razem wykonać codzienny obchód po mieście, a potem złożyć nudny raport do Dwunastej Dywizji. Kiedy w polu widzenia pojawiła się zdenerwowana twarz dziewczyny znieruchomiała. Chciała powiedzieć coś śmiesznego, zrezygnowała jednak, gdy ujrzała swojego przełożonego.

Jak tylko Murasaki przekroczyła furtkę, chłopak zniknął używając błyskawicznych kroków.Obserwowała właścicielkę domu, nie próbując odezwać się słowem i drgnęła w momencie, kiedy drzwi frontowe zatrzasnęły się z hukiem, wprawiając w drżenie szyby salonowego okna.

Wtedy dopiero zniknęła.





Pierwsza kropla jesiennego deszczu rozbiła się o szybę i z wolna spłynęła na sam dół okna, prowadzona wzrokiem Murasaki. Zaraz do tej kropli dołączyły kolejne i w ten sposób rozpadało się na dobre.

Sayuri jak wróciła do domu tak w tym samym stanie legła w salonie na kanapie. Oprócz szumu deszczu i dobiegającego z kuchni dźwięku brzęczącej lodówki panowała kompletna cisza.

Przymknęła oczy i wtedy poczuła mrowienie w lewej dłoni, akurat w tej, w której trzymała rękojeść Mirahane. Lekko uchyliła powieki i zerknęła w tamtą stronę. Wszystko wyglądało normalnie. Albo raczej… prawie wszystko.

Usiadła, poczekała aż ciemne plamki znikną sprzed oczu i wstała. Wciąż spoglądając w okno podeszła do niego. Wśród gęstej zasłony deszczu wciąż stała ta sama, ciemna postać, która przebywała tam od paru godzin. Nieznajomy zwrócony był przodem do jej domu, nie poruszył się jednak o krok. Zupełnie jak posąg.

Z niewiadomego powodu czuła dziwne drżenie w sercu, pewne zirytowanie i zniecierpliwienie. Nie był to zwykły obserwator. Bury lniany płaszcz niemalże wtapiał się w tło, więc jedynie doskonale czuła jego nietypową energię duchową. Nie mógł być zwykłym człowiekiem.

Murasaki skierowała się do głównego wyjścia, lecz zanim chwyciła za klamkę wzięła głęboki oddech. Czuła, że nie będzie odwrotu.

Otworzyła drzwi i stanęła w progu. Szum deszczu zagłuszył wszystko wokół. Nie zamknęła za sobą wejścia, gotowa w każdej chwili wrócić i zabarykadować się w budynku. Ruszyła przed siebie, wnikając w deszcz. Przenikliwy chłód ogarnął ją całą, w momencie przemokła.

Zatrzymała się w niewielkiej odległości od zakapturzonej postaci. Ten ktoś był dużo wyższy niż Murasaki myślała i głowę zwrócił w jej stronę.

– Jak długo zamierzasz tu stać? – zapytała wystarczająco głośno, by dźwięk mógł przebić się przez ścianę deszczu.

Postać zrzuciła kaptur ukazując szczupłą twarz okoloną czarnymi włosami. Wąskie ciemne oczy spuścił w dół, ukląkł na jedno kolano i pochylił głowę.

– H-hej… – Murasaki drgnęła zszokowana. Nikt nigdy przed nią nie klękał.

– Przepraszam, że cię niepokoję, Sayrui-san. – Dobiegł ją czysty, spokojny głos. Gdzieś w odległych zakamarkach pamięci, wydawało jej się, że już go słyszała.

– Czy ja cię znam?

– Spotkałaś mnie dawno temu. Jestem Hara Masahiro, przyjaciel twojej matki.

– Co?

– Murasaki!

Odwróciła się gwałtownie na dźwięk swojego nazwiska. Hitsugaya stał przy furtce razem z Matsumoto. Oboje patrzyli na nią zdziwieni.

– Co ty wyprawiasz? Przeziębisz się, właź do środka.

– Przecież…  –  zaczęła cicho i obróciła się. Hary Masahiro już tam nie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz